fot. Dominika Mrówczyńska
Jest taki jeden zespół, który niewątpliwie wszyscy znają – a nawet jeśli nie, to przynajmniej kojarzy ich największe hity. To piosenki, które wychowały dużą część nas i naszych rodziców. Ten rok jest dla zespołu wyjątkowy – po 10 latach, wydali nowy materiał, chociaż w okrojonym i nieco poturbowanym przez odejście Artura Rojka składzie. Jak sprawdzili się na żywo i czy jest jeszcze szansa poczuć iskierkę starego dobrego Myslovitz?
Zespół założony na początku lat 90. XX wieku na stałe odcisnął piętno na słuchaczach polskiej muzyki. Wielokrotnie coverowane przeboje takie jak Długość dźwięku samotności, Scenariusz dla moich sąsiadów czy chociażby ostatnio odświeżone w wykonaniu Orkiestry Męskiego Grania 2021 – Mieć czy być. Oczywiście nie mogło zabraknąć tychże klasyków na warszawskim koncercie. Mogłoby się wydawać, że spora część osób przyszła “tylko dla tych piosenek”. I owszem, można było zauważyć sporadyczny odpływ ludzi po skończonym refrenie Długość dźwięku samotności. Na szczęście, nie mogę powiedzieć, że zgromadzona publiczność była wybredna. Ludzie, którzy przyszli tego dnia do Stodoły, wiedzieli po co tu są. Od samego początku wyczuwalna była niesamowita energia i – to, co bardzo cieszy – bardzo mało smartfonowych ekranów nagrywających koncert. Nawet jeśli ktoś niekoniecznie dobrze zaznajomiony był ze starszą czy właśnie nowszą twórczością zespołu – bawił się tam świetnie, bo wszystkim udzielała się fantastyczna atmosfera.
Roszady w zespole po odejściu wokalisty Artura Rojka do solowej twórczości odcisnęły piętno na zespole. Umówmy się, ciężko znaleźć w Polsce tak drugi charakterystyczny głos, który nie da nam poczucia braku “tego czegoś”. Muszę jednak przyznać, że Myslovitz poradziło sobie z tym zadaniem bardzo dobrze. W roli nowego wokalisty figuruje teraz Mateusz Parzymięso, który na scenie radzi sobie bardzo dobrze. Bo tego właśnie najbardziej się bałam, idąc na ten koncert – że to nie będzie już to samo, że nie pociągnie tego wokalnie, że cały czas będzie odczuwalna pustka. I wiecie co? Absolutnie nie. Mateusz w roli frontmana radzi sobie świetnie. Czuć również pozytywną chemię i widać, że zespół w obecnym składzie czuje się ze sobą dobrze. A czego więcej do szczęścia potrzeba skoro po 30 latach działalności, wciąż wyprzedaje największe kluby w Polsce?
Na koncercie nie zabrakło wspomnianych klasyków, ale tłum wyraźnie dobrze reagował na inne, może nieco mniej znane utwory. Szczególnie mocno widać było to na utworach takich jak Z twarzą Marilyn Monroe, Pakman, Wszystkie narkotyki świata, Chłopcy czy Peggy Brown. Kolejnym mocnym i wzruszającym punktem był refren My, gdzie wszyscy mocno z serca śpiewali Ty mnie dobrze znasz, wszystko o mnie wiesz…. Miłym akcentem był również gościnny udział zespołu ATLVNTA, którzy wykonali razem jeden z nowych utworów Latawce.
Nowa trasa zespołu wyraźnie dała znać, że chłopaki nie dadzą o sobie tak łatwo zapomnieć. Zwłaszcza, że była to okazja do celebrowania 30-lecia istnienia zespołu. Mam nadzieję, że po tej trasie koncertowanie nie zakończy się i nie jeden raz będzie nam dane zobaczyć ich na tegorocznych juwenaliach czy festiwalach. Jestem pewna, że publiczność przyjmie ich ciepło nie tylko ze względu na stare hity, ale przekrojowo, za cały materiał. A dorobku artystycznego mają naprawdę sporo.