
Atlas Iskier rozbłysnął w Klubie Stodoła, zamykając tym samym miłosny tryptyk zespołu Karaś/Rogucki. Artyści pożegnali warszawską publiczność spektaklem brzmień nowszych i starszych. Potem została tylko cisza po bisie i widmo wyśpiewanego: za chwilę niczego nie będzie. Ale czy na pewno?
Fot. Martyna Nowak
Pomiędzy najmniejszymi cząsteczkami świata
Znaleźliśmy się w tej przestrzeni razem, ciało w ciało. Ciemność, wyczekiwanie i odliczanie do odlotu — to one wytyczały nowy rytm serducha. Czas jakby zwolnił na nasze życzenie. Spoglądnął życzliwym okiem i pozwolił cieszyć się spektaklem świateł, ciepłem basu, tekstem przy samym uchu. Wzrok zaś utkwił w twarzach i sylwetkach artystów. Swobodnych w każdym ruchu, każdej interakcji, każdym wyrwanym spojrzeniu.
W tym spotkaniu było coś nowego. Coś tajemniczego, elektryzującego, a zarazem dziwnie znajomego. Moja relacja będzie zaledwie próbą uchwycenia magii trasy Atlas Iskier i ubrania jej w niewygodny, słowny uniform. Obym nie poległa w boju.

Udało się
Tym ruchem pokonuję wszystko, co złe
Fot. Martyna Nowak
Te słowa otworzyły opowieść. Z początku niosło się niepewnie, jakby szukając wspólnego rytmu, a może komfortu własnego kawałka sceny. Niedługo potem owa niepewność stała się intencją. Piotr Rogucki oczarowywał głosem w otwierającym #Życzliwość i kontynuującym Niedźwiedzie polarne. Teksty roznosiły się po sali i wracały ze wzmożoną siłą do nadawcy. Obserwowałam ten satysfakcjonujący zwrot zdarzeń w osłupieniu. Zwrotność komunikatów i zawrotność zmian muzycznych nastrojów. Następnie przyspieszony tętent serca po dosypianiu Szczypty Szarych Iskier. Coraz to silniej okalało mnie przyjemne uczucie bycia zaopiekowaną.
Fascynuje mnie siła, z jaką ufność rezonuje w ciele. Nagle ramiona opadły bezbronnie, szczęka odścisnęła się a oczy zamigotały szkliście. W tumulcie koncertowej płyty zrobiło się jakby więcej miejsca, przestrzeni na oddechy i interakcje z samym sobą. Karaś/Rogucki wywołali we mnie spokój, jakiego nie odczuwałam od dawna. Coś pękło i pozwoliło cieszyć się ciszą pomiędzy utworami, głosami ludzi, ruchami ich rąk tuż przed moją twarzą. Wszelkie przeszkadzajki przestały mieć dla mnie znaczenie. Zanurzenie postępowało i zagarniało mnie coraz głębiej i głębiej.
Burząc rytmu impulsów elektrycznych
Jest coś pięknego w nieidealnym. Karaś/Rogucki zadbali o autentyczny wymiar doświadczania tego koncertu. Odczuwalne było powstawanie bytu muzycznego na oczach widowni, kreowanie piosenki tu, dla nas i w myśl tej rozciągniętej chwili. Muzycy nie raz wymykali się rytmowi, odkrywali nowe ścieżki interpretacji swojego materiału i starali się w tym wszystkim zgrać w jednorodną całość. Czasem z sukcesami, czasem bez — to właśnie zachwyciło mnie najbardziej!

Odkąd pamiętam wszystko się da opisać dźwiękiem
Fot. Martyna Nowak
Zbiór dysharmonii i drobnych potknięć aplikowałam sobie jak najsmaczniejszą czekoladę, kosteczka po kosteczce, powoli i bez nerwowych ruchów. Stan delektowania się zaowocował rzadko spotykanym skutkiem — na ekranie mojego telefonu nie pojawiło się choćby zdanie notatki. Nie z braku obserwacji. Raczej ich nasycenia, przesycenia, przejedzenia najpyszniejszą czekoladą świata.
Bywało bowiem tak, że wyraźnie czułam się przytłoczona mnogością brzmień i ich intensywnością. Te bezmała fascynujące podróże brzmieniowe utrudniały mi jednak bezpieczny powrót na ziemię. Takich momentów odcinających od kompozycji zarejestrowałam znacznie więcej. Całość koncertu jawi mi się przez to jako zbiór improwizacji, reprezentacja zaufania między muzykami i chęć opowiedzenia czegoś bardziej złożonego niż studyjne nagranie.
Cieszyło mnie to wszystko. Cieszyła mnie Wiki Jakubowska, kradnąca show i zachwycająca wokalnie. Cieszył Kuba Karaś: w swoim spokoju i skupieniu tak obecny, tak bardzo w kontakcie z publiką. Zachwycała wrażliwość i wszechobecność Piotra Roguckiego. Zachwycały szaleńcze gitary Kamila Holdena, udowadniającego, że nie każdy bohater nosi pelerynę. Niektórzy wolą kapelusze.

Fot. Martyna Nowak
„Było pięknie”, w sensie
Pragnę przez to wszystko powiedzieć, że koncert pożegnalny Karaś/Rogucki w Klubie Stodoła zmienił moje postrzeganie wystąpień na żywo. Prościej — zmienił mnie. Uzmysłowiłam sobie, jak niewdzięcznym zadaniem jest wypowiedzenie słowami odczuć, jakie w czasie trwania koncertu rejestruję. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Wiem natomiast, że było magicznie, radośnie i bardzo, bardzo smutno. Koniec tryptyku o miłości pięknie zamyka rozdział artystyczny tych nadzdolnych muzyków. Wprost nie mogę się doczekać na wieści o przyszłych dokonaniach tej czwórki.
Tobie zaś, czytelniku/czytelniczko/osobo czytająca, życzę zetknięcia się z tymi brzmieniami w zaciszu własnych zmysłów. To doświadczenie warte poświęcenia chwili, emocji i namysłu. Choćby tak niepraktycznie długiego, jak mój.
Trasa koncertowa promująca ostatni album zespołu trwa! Jeśli chcesz doświadczyć Atlasu Iskier na własnej skórze, tutaj jeszcze masz szansę:
19.04 Poznań
20.04 Gdańsk
21.04 Olsztyn
28.04 Łódź
03.05 Wrocław
08.12 Rzeszów