
Chet Faker udowodnił, że czasem mniej znaczy więcej. Trójmiejski koncert to minimum słów, a maksimum muzyki. To właśnie w tej prostocie kryła się siła koncertu: bogata warstwa brzmieniowa i charakterystyczny głos artysty wystarczyły, by zachwycić trójmiejską publiczność.
To był występ, który wciągał powoli. Nie od pierwszych sekund, ale z każdym kolejnym utworem coraz bardziej. Chet Faker zdecydowanie nie jest jednym z tych artystów, którzy zagadują publiczność między piosenkami – nie było anegdot ani długich przerw między piosenkami. Być może dzięki temu można było w pełni wsłuchać się dźwięki. Dystans pozwolił skupił się w 100% na muzyce i emocjach, jakie artysta w niej zawarł.
Koncert rozpoczęły nieco mniej znane utwory, choć dalsza setlista była nieco bardziej zróżnicowana. Usłyszeliśmy nowości jak np. niedawno wydane “Inefficent Love” oraz klasyki, na które publiczność czekała najbardziej – doskonale znane “Talk is Cheap” czy “Gold”. Najbardziej podobał mi się moment, kiedy podczas “Drop The Game” Chet, niczym dyrygent, kierował publicznością, która wyśpiewywała melodię utworu.
Podczas spokojniejszych fragmentów, gdy artysta siadał przy klawiszach, atmosfera stawała się bardziej kameralna, trochę zdystansowana. Publiczność słuchała uważnie, ale dopiero gdy wziął gitarę do ręki i stawał na wprost publiczności, energia wyraźnie się zmieniała, a kontakt z odbiorcami był bliższy i bardziej dynamiczny.
Żałuję tylko, że nie udało mi się dotrzeć na support, a był to Leon Krześniak. Już podczas Great September planowałam go posłuchać na żywo, lecz wtedy również się nie udało. Podobno do trzech razy sztuka, a zatem mam nadzieję, że następnym razem się uda!
Ten wieczór był niczym szybka podróż w czasie do 2014 roku, gdy zachwycałam się premierowym albumem “Built on Glass”. I to chyba właśnie utwory z tego albumu najbardziej skradły moje serce podczas koncertu.
To był występ bez zbędnego show, bez spektakularnych efektów. To nie było widowisko, tylko spotkanie z muzyką w najprostszej postaci. I za to cenię muzykę najbardziej. Najbardziej autentyczna jest właśnie wtedy, gdy niepotrzebne są dodatkowe efekty tworzące performance. Bez wątpienia Chet Faker to utalentowany, który wprost żyje muzyką i doskonale widać to na scenie.