NewsroomRelacje

Relacja: Fall Out Boy odwiedzili Warszawę z albumem “So Much (for) Stardust”

Fot. Materiały redakcyjne

Fot. Materiały Redakcyjne

Zespół Fall Out Boy otworzył trasę promującą album “So Much (for) Stardust” koncertem w Polsce. Był to ich pierwszy headlinerski występ w naszym kraju. Wydarzenie odbyło się oczywiście w stolicy, w legendarnej arenie Torwar. To nie lada gratka móc doświadczyć absolutnie premierowo wszystkich niespodzianek, które przygotowała dla fanów grupa, a trzeba przyznać, że podczas tego wydarzenia roiło się od wielu z nich. Supportem zespołu byli młodzi, ale bardzo cenieni w branży artyści, a mowa o zespołach Nothing.Nowhere oraz PVRIS.

Jeśli jesteś fanem pop-punkowej muzyki, a lat 2000′ nie są Ci obce, to zapewne wybrałeś się na ten koncert. Fall Out Boy to jeden z zespołów, który ukształtował subkulturę zwaną “emo”, czyli mowa oczywiście o romansie rocka z punkowym brzmieniem. Nie wyobrażam sobie, jako wierna słuchaczka tego gatunku, przejść obok zobaczenia ich na żywo obojętnie. Udało mi się więc znaleźć na koncercie, za który już teraz oddaje im głośne i mocno zasłużone brawa.

Supporty

Supporty to ten element każdego koncertu, który albo jest miłym zaskoczeniem, albo po prostu wrzodem na dupie. W tym przypadku było to nie tylko miłe zaskoczenia, a bowiem dla wielu była to wisienka na torcie. Pierwszymi gośćmi na scenie byli Panowie z Nothing.Nowhere, co mogło za to subtelnie wprawić w osłupienie zgromadzonych pod sceną, bo nie ukrywajmy, ale ich muzyka należy do ostrzejszych brzmień. Mimo wszystko szybko przekonali do siebie publikę, która świetnie bawiła się zarówno tuż przed nimi, jak i na oddalonych nieco trybunach. Wspomniani muzycy to debiutanci, którzy zarażają pozytywną energią, dobrym obyciem scenicznym oraz szybko wpadającymi w ucho kawałkami. Przyznam, że miałam ich na swojej liście koncertowej już jakiś czas i cieszę się, że mnie nie zawiedli, a co więcej – wracając to właśnie ich muzykę odpaliłam raz jeszcze.

Drugim wsparciem muzycznym dla FOB był znany i lubiany zespół PVRIS. Głosy z różnych stron donosiły, że wielu fanów zdecydowało się na zakup biletów właśnie z uwagi na tę grupę. Swoją drogą – tutaj naprawdę nie mówimy o raczkującym debiutancie, bo wokalistka nagrywała już z takimi artystami, jak Paramore, czy Machine Gun Kelly. Dodatkowo została ona mocno doceniona przez fanów League of Legens za bardzo dobry wsad do soundtracku gry. Natomiast wracając do koncertu, warto podkreślić, że wszelkie niedociągnięcia, o których ćwierkały mi ptaszki, zostały doszlifowane. Absolutnie nie mogę zarzucić wokalistce, że nie potrafi śpiewać lub, że nie daje rady. Muzyczne wypadła fenomenalnie i tym samym zachęciła do tego, by dalej obserwować rozwój jej kariery.

Goście programu

Czekają na Fall Out Boy, miałam pewne oczekiwania. Przede wszystkim spodziewałam się dobrze zagranego pop-punkowego koncertu z największymi hitami na czele, zabierając tym samym słuchacza w podróż pełną nostalgii. No dobra – tutaj w tym stwierdzeniu wszystko się zgadza, bo dokładnie to, co wymieniłam zostało dowiezione, ale podsumować ten koncert w ten sposób, to jak nie powiedzieć nic.

Zespół tą trasą mocno pokazał, że nie są kolejną pop-punkową grupą, która wchodzi na scenę i robi rozpierduchę. FOB to artyści, znanymi i doceniani na całym świecie, z licznymi sold-outami na koncie. Tego wieczoru zaprosili nas do swojego świata, który nie odbiega niczym od tras, które robią największe międzynarodowe artystki pokroju Lady Gagi, czy Beyoncé.

Największą uwagę widza skupiało rozbudowane story wokół koncertu, czyli mnóstwo animacji, które płynnie przeprowadzały nas z utworu na utwór, dbając oto, by widz nie zgubił sensu opowiadanej historii. Oprócz samych efektów wideo zadbano także o żywe rekwizyty z efektem “3D”, a mowa np. o wodnym świecie, czy głowie psa, która śpiewała na równi z zespołem. Byłam na wielu koncertach, ale takiej scenografii jeszcze nie widziałam i za to ogromny szacun.

Oczywiście Fall Out Boy nie byłoby sobą gdyby nie dało czegoś jeszcze, co już totalnie skradnie serce widza i tutaj wyskoczył nam niespodziewanie Pete, który nagle znalazł się na samym końcu hali i zagrał oraz zaśpiewał z tego miejsca dla fanów, tym samym serwując zgromadzonym na szarym końcu równie mocne koncertowe doznania.

Grupa zainwestowała również w ogrom pirotechniki, która genialnie spisała się w trakcie największych hitów zespołu – wtedy na równi szalała zarówno scenografia, jak i publika na Torwarze.

To grzech odpuścić sobie zobaczenie Fall Out Boy na żywo. Ten zespół dowozi, ale robią to w najwyższej dla fana jakości. Doświadczając ich wizji artystycznej na własnej skórze, wiem, że żałowałabym gdybym nie nie została częścią tego właśnie show. Ten występ uplasował się bardzo wysoko w moim rankingu koncertów na żywo – czy ktoś będzie w stanie go przebić? Poprzeczka jest naprawdę wysoka.

Za zaproszenie dziękujemy Fource.pl