Fot. Materiały własne
Wpływ Röyksopp na rozwój muzyki elektronicznej nie ulega wątpliwości. Skandynawski zespół wystąpił w warszawskim Torwarze ze swoją trasą „True Electric”. Było to pierwszy przystanek na tej europejskiej trasie. Mało który skład na scenie elektronicznej może pochwalić się tak długotrwałym i powszechnym uznaniem, co działający od ponad 20 lat norweski duet. Ich występy, pełne pulsującej klubowej energii oraz imponującej oprawy wizualnej to wydarzenie, którego nie można było przegapić.
Zanim jednak na scenie zaprezentowała się główna gwiazda wieczoru, punktualnie o 20.00 na scenie pojawił się warszawski duet RYSY, który tworzą producenci Wojtek Urbański oraz Łukasz Stachurko. Ich muzyka to taneczne rytmy, zbudowane na niezwykle chwytliwych melodiach. Mimo jesiennej pogody za murami Torwaru występ tego polskiego projektu przeniósł nas w letni klimat. Tańczący fani zgromadzeni pod sceną,mogli przez chwilę poczuć się jak na festiwalu muzyki elektronicznej. Ten 40 – minutowy występ okazał się dobrym rozpoczęciem wieczoru.
Około 21:00 z minutami, na scenie pojawił się założony przez szkolnych kolegów Torbjørna Brundtlanda i Sveina Berge’a duet Röyksopp, który wywołał zamieszanie już za sprawą wydanego w 2001 roku debiutanckiego albumu „Melody A.M.”, który sprzedał się na świecie w ponad milionie egzemplarzy. Niestety, w Warszawie nie usłyszeliśmy ani jednego utworu z tej płyty. Zdecydowana większość materiału koncertowego to kawałki z wydanej w zeszłym roku trylogii „Profound Mysteries”. Na tę trasę, podobnie jak podczas czerwcowego koncertu w Katowicach, muzycy zabrali ze sobą tancerzy. Nie ukrywam, że bardzo dobrze wkomponowało się to w klimat koncertu – choreografia różniła się od tej w Katowicach. To była już trzecia wizyta norweskiego duetu w ciągu dwóch lat. Norwegowie wystąpili również na On Air Festival. Wtedy zagrali DJ set, przekonując, że poza serwowaniem klimatycznego electropopu umieją rozkręcić dobrą imprezę. Podobnie było na warszawskim Torwarze. Od pierwszych dźwięków było widać, że muzycy bawią się doskonale-złapali bardzo dobry kontakt z publicznością, co ciekawe mogliśmy usłyszeć parę podstawowych słów po polsku z norweskim akcentem – Dzień dobry czy dziękuję.
W podstawowym secie nie mogło zabraknąć klasycznych pewniaków jak “The Girl and the Robot” czy „You Don’t Have A Clue” z płyty Junior. Nie zawiedli się też ci, którzy liczyli na coś z krążka The Inevitable End – „Here She Comes Again” oraz “Running To The Sea” wypadło bardzo dobrze. Po blisko półtora godzinie grania, zespół pożegnał się z fanami, jak się okazało, tylko na chwilę. Norweski duet na bis zaprezentował cztery utwory. Oprócz „Never Ever” oraz „Sordid Affair” największe owacje zebrał legendarny „Do It Again”, gdzie mogliśmy z taśmy usłyszeć legendarny głos Robyn. Koncert zakończyła kompozycja „Like An Old Dog” z trzeciej części trylogii Profound Mysteries.
Fot. Materiały własne
Ten taneczny wieczór w Warszawie był naprawdę bardzo przyjemny. Była widowiskowa oprawa świetlna, lasery, tancerze i znane klasyki w nowej, odświeżonej odsłonie. Akustyka na obiekcie też była znośna, było naprawdę głośno, ale technicy dali radę dobrze nagłośnić ten niełatwy teren. Fani, którzy liczyli na starsze dokonania zespołu z ery Melody A. Mogli być nieco zawiedzeni, inni z całą pewnością wybawili się za wsze czasy. Jedynym minusem może być dobór lokalizacji, trochę raziły po oczach mało wypełnione trybuny, być może to poniedziałkowa data zrobiła swoje. Warto też dodać, że był to drugi występ w Polsce w tym roku. Mimo wszystko będę bardzo miło wspomniał ten październikowy wieczór.