
Pochodzący z Wielkiej Brytanii Sam Fender to utalentowany muzyk, autor tekstów i piosenkarz. Debiutował w 2019 roku albumem „Hypersonic Missiles”, którym przyciągnął do siebie pierwszych słuchaczy. Moment przełomowy w jego karierze nadszedł w 2021 roku. Wydana wówczas płyta „Seventeen Going Under” przyniosła mu nagrody takie jak BRIT Awards i Mercury Prize. Po czterech latach przerwy artysta wrócił z trzecim, długo wyczekiwanym album „People Watching“, którym umacnia swoją pozycję na rynku. Sam Serwuje na nim porywającą mieszankę klasycznego rock’n’rolla, popu, folka i nie tylko.
Sam Fender płytą „People Watching” przywraca wiarę w hasło „Rock’n’Roll will never die”. Udowadnia, że rockowa formuła się nie wyczerpała i solidne, gitarowe riffy nadal pozostają na topie. Jeśli dołożyć do nich porywające, optymistycznie nastrajające melodie, to przepis na album, do którego chce się często wracać, wydaje się gwarantowany. Za produkcję płyty „People Watching” odpowiada Sam Fender i Adam Granduciel – lider formacji The War On Drugs. Wspólnie wnieśli do albumu szczyptę przebojowości.
Trzeci album Fendera pod względem brzmieniowym jest niesłychanie spójny. Utwory gładko w siebie przechodzą, dzięki czemu słuchanie płyty od początku do końca to czysta przyjemność. Piosenki charakteryzują się podobną dynamiką, lecz nie można mówić o monotonii. Na „People Watching” w pełnej krasie wybrzmiewają piękne, wpadające w ucho melodie przesycone cytatami muzycznymi wyciągniętymi z klasyki sceny tak folkowej, jak i rockowej. Sam znalazł tu miejsce na piosenki zarówno energiczne, jak i te przy spokojniejsze, trącące pewnego rodzaju melancholią. Każda z piosenek na płycie wyróżnia się nie tylko porywającymi brzmieniami gitar, ale też emocjonalnymi, szczerymi do bólu tekstami.
W „Crumbling Empire” odnosi się do problemów, z którymi mierzą się przedstawiciele klasy robotniczej. Zdaje się, że tematyka ta jest szczególnie bliska Fenderowi ze względu na jego pochodzenie, bo również się z tej klasy wywodzi. Z kolei w „Rein In Me” dzieli się ze słuchaczami przemyśleniami dotyczącymi miłości i złożoności relacji międzyludzkich, a zamykające album, monumentalne „Remember My Name” to emocjonalne upamiętnienie jego zmarłych dziadków.

fot.: materiały prasowe
Nowy materiał Fendera promowało kilka singli, które pośrednio zdradziły słuchaczom, jakie brzmienia będą dominowały na płycie. To m.in. czuła i emocjonalna ballada wzbogacona o kapitalną sekcję dętą „Remember My Name”, „Wild Long Lie” czy kołyszący „Arm’s Length”. Żaden z nich nie brzmi sztampowo i przewidywalnie, a świeżo i świetnie. Sam sięga w nich po sprawdzone rozwiązania muzyczne, umiejętnie buduje napięcie i bawi się wszelkiego rodzaju instrumentalnymi upiększaczami. Przykładowo, fraza grana na harmonijce dodaje szczególnego, folkowego kolorytu w „Arm’s Length”, podobnie jak p fantastyczne solo na trąbce w wykonaniu Johnny’ego ‘Blue Hat’ Davisa w „Wild Long Lie”.
Singiel otwierający, czyli „People Watching”, to jeden z moich ulubionych utworów na płycie. Od pierwszego wysłuchania wiedziałam, że to pozycja, która wpisuje się w kategorię przeboju. Za sprawą galopującej perkusji Drewa Michaela i wiodącego, jednostajnego riffu, mimowolnie kojarzy się z kultowym „I’m On Fire” Bruce’a Springsteena. Zważywszy na fakt, że Sam Fender otwarcie mówi o inspiracji twórczością Bruce’a, powyższe porównanie nie powinno szczególnie dziwić słuchaczy.
Przesterowane solo na gitarze elektrycznej w końcówce „Wild Long Lie” przywodzi na myśl lata świetności rock’n’rolla tu i ówdzie zabarwionego nutą country. Mimo że to jeden z najdłuższych utworów na płycie, bo trwający lekko ponad 6 minut, w żadnym wypadku nie jest nużący. Zamiast myśli „thank you, next” pojawia się „please, play it on repeat”. Fantastycznie rozwijająca się melodia koresponduje z przejmującą historią o zmaganiach z uzależnieniem.
Nowy album Sama Fendera z pewnością spodoba się tym, którzy lubią granie oscylujące między rock’n’rollową klasyką ocierającą się o gdzieniegdzie o country, Indie-rockiem a melodyjnym, wciągającym popem. Trwający nieco ponad 48 minut rejs po oceanach pięknych melodii, w który Sam zabiera słuchaczy, będzie jednym z tych niezapomnianych.