Fot. Materiały Redakcyjne
Natalia Szroeder bez wątpienia przeżywa aktualnie swoje muzyczne odrodzenie. Album “Pogłos” przyniósł jej zupełnie nowy start i pozwolił także na to, by w końcu wyruszyć w biletowaną trasę klubową. Przyznam szczerze, że byłam niezwykle ciekawa, jak wiele osób jest podobnie jak ja zafascynowanych tą przemianą i czy skuszą się na to, by usłyszeć najnowszy krążek na żywo.
Na wstępie warto dodać, że Natalia była bardzo blisko sold outu poznańskiego koncertu w klubie Tama, co pokazała nam licznie zgromadzona publiczność. Każdy chciał zająć jak najlepsze miejsce, dlatego tuż przed zaplanowanym supportem sala niemal całkowicie się zapełniła. Oko widza przykuwała scena, która została przepięknie ustrojona, a z jej “sufitu” mogliśmy podziwiać wiszące, papierowe meduzy. Natomiast, gdy artystka weszła na scenę i nastrojowe światła się zapaliły, to wtedy nadszedł moment, gdy w końcu mogliśmy zobaczyć każdy element scenografii w pełnej okazałości. Oprócz wspomnianych wcześniej meduz, na scenie nie zabrakło pięknej roślinności oraz dużego ekranu z wizualizacjami, które były doskonałym dodatkiem do wyśpiewywanych utworów.
Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio ktoś mnie aż tak zaskoczył scenografią, zwłaszcza w tak niewielkim klubie. Natalia zadbała nie tylko o stałe elementy, które przykuwały przez cały koncert wzrok publiczności, ale także w trakcie występów pojawiały się liczne niespodzianki. Pierwszą z nich był niewielki podest, gdy kręcił się w kółko i tym samym pozwolił widzowi zwrócić uwagę na przepiękny strój artystki z każdego możliwego kąta. Podczas koncertu pojawiły się także bańki, pirotechnika, czy confetti. Takiego bajeru naprawdę dawno nie widziałam – przygotowanie pierwsza klasa!
Nawet najlepsza scenografia nie jest w stanie skupić uwagi widza na tyle, by zapomniał o tym, co najważniejsze, a w tym przypadku mowa o muzyce. Obserwując Natalię przez tyle lat na rynku muzycznym, dopiero przy “Pogłosie” zwróciła moją uwagę tak mocno, że zakochałam się w jej mocnym, a mimo wszystko delikatnym i ujmującym wokalu. Czy tak samo wybrzmiała na żywo? Nawet lepiej. Natalia jest stworzona po to, by występować na żywo. Z łatwością przychodziło jej śpiewanie swoich utworów, a niejednokrotnie pokazywała wzruszenie, co tylko podkreśla, jak bardzo czuje to, co chce nam przekazać. Chętnie do swojej kolekcji dołączyłabym album koncertowy Natalii Szroeder, bo to byłoby po prostu czymś magicznym.
Oprócz samego wykonu, który był bardziej niż na 6+, warto podkreślić postawę performerską artystki, która absolutnie nie ma żadnych barier. Natalia to wokalistka otwarta na publiczność i chętna na interakcję. W trakcie koncertu potrafiła zadać nawet kontrowersyjne pytanie typu: “Czy jest tu ktoś, kto totalnie mnie nie zna i został zmuszony przez partnera, by przyjść na koncert?” – oczywiście nie zostało ono puszczone w tłum i pozostawione samym sobie, ponieważ Natalia skutecznie szukała wzrokiem takich osób i dyskutowała z nimi. Co więcej, jedna z osób powiedziała, że już po kilku piosenkach wykonanych tego wieczoru została fanką.
Oczywiście w trakcie show nie zabrakło utworów z najnowszego “Pogłosu”, czy też dopełniającego album “Suplementu”, ale nie pozostawiając słuchaczy głodnych, artystka wykonała także swoje dawne utwory. Miłym zaskoczeniem był cover zespołu Myslovitz “I nawet kiedy będę sam” w przepięknej aranżacji, pozostawiający niedosyt i chęć studyjnej wersji.
Po tym koncercie widzę Natalię bardzo daleko, na ogromnych scenach i z samymi sold outami. Mnie totalnie kupiła swoją osobą, szczerym uśmiechem, wybitną interakcją, przepiękną scenografią oraz przede wszystkim – GENIALNYM występem, jeśli chodzi o warstwę muzyczną. Mam niesamowity niedosyt, stąd też wiem, że jeszcze się zobaczymy. Mogę Wam szczerze polecić spotkanie się na żywo z Natalią Szroeder, bo zapewniam, że pozostawi ona w Waszych sercach ślad, który zostanie tam na długo.