Fot. Materiały Redakcyjne
6 maja wrocławski zespół Mikromusic świętował 20 lat istnienia, dając najwyższej klasy muzyczny popis wbrew wszystkim przeciwnościom losu. Jakimi brzmieniami wypełnił się wtedy NFM? Czym zachwyciło Mikromusic? Jaki jest stan fazy? Odpowiedzi znajdziecie w naszej relacji z koncertu.
Zaczęło się jak symfonia. Muzycy subtelnie wyłaniali się z magicznie brzmiącej ściany dźwięku, a Natalia Grosiak wokalizowała hipnotyzująco z offu. Wybrzmiało Tak Tęsknię, do którego nigdy wcześniej nie pałałam tak silnym uczuciem jak właśnie wtedy w NFM. Być może uległam magii chwili, może otumaniło mnie piękno scenerii, a może była to wyłącznie sugestia długoterminowej, pielęgnowanej przeze mnie miłości do tego numeru. Jedno jest pewne — przepadłam. W głowie rozbudzała myśl, że to będzie piękny wieczór, a moje zmysły koiła poezja brzmień w każdym takcie.
Od pierwszej sekundy koncertu wprost nie mogłam oderwać wzroku od finezyjnych wybić Łukasza Sobolaka. Fenomenalny perkusista zagarnął całą uwagę w utworze Jesień, gdzie superlatywy jego wykonu podkreślały brzmienia harfy i szalenie udane solo basu. Podobnie w Świat oddala się ode mnie, gdzie sięgnął po elektroniczny zestaw perkusyjny i kompletnie zmienił moje postrzeganie tego utworu. Wreszcie dostrzegłam głębię i autentyczny smutek, bijący z kompozycji, której tak długo nie doceniałam.
Z tego miejsca chcę złożyć Robertowi Jarmużkowi zasłużone standing ovation za aranż Burzowej. Udało się tu stworzyć bardzo unikatową aurę pogodności, bajkowości i spokoju. Nastrój ten konsekwentnie utrzymała Dorota Miśkiewicz, pierwsza z gościń koncertu, która ciepłem i delikatnością intonacji wzbiła ten utwór na wyżyny. Co ważniejsze, jej barwa przepięknie kontrastowała z wtórująca barwą Grosiak. Niczym czerwień i zieleń, w jakie artystki były przystrojone, wchodziły w przemiły dla oka i ucha kontrast.
Do największych zaskoczeń wieczoru z pewnością zaliczyć mogę piosenkę Pod włos. Grosiak serwowała liryczną ucztę dla zmysłów, a filharmonicy NFM rysowali krajobrazy synchronicznych smyków. Niezapomniany obrazek. Mówiąc już o niezapomnianych przeżyciach żal nie wspomnieć o instrumentalnej części Szkodnika, w aranżacji Roberta Szydło, gdy Mikromusic brzmiało jak spuszczone ze smyczy. Czysta radość i szaleństwo solówek aż tu nagle…cisza, awaryjne światła i konsternacja na niejednej twarzy. Chwilę potem zapadł wyrok — faza NFM padła.
Widownia zaraz została zasypana anegdotkami z życia artystów i ofertami zamawiania pizzy na spółkę. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że drzwi w NFM otwierają się tylko z jednej strony barykady, a w windzie utknęła jakaś zbłądzona dusza. Na tym etapie koncertu goście specjalni przestali być tajemnicą. Z werwą dołączyli do akcji-reanimacji koncertu, chętnie wchodząc w interakcje z publicznością i umilając wszystkim czas w oczekiwaniu na powrót fazy. Gratulacje za stalowe nerwy dla wszystkich zaangażowanych na scenie i za kulisami! Brak prądu przysporzył nam jednak okazji do wysłuchania Mikromusic z Dolnej Półki. Zespół wyśpiewał z publicznością Takiego chłopaka, czym swoją drogą bardzo płynnie nawiązali do uroczystego odbioru Złotej Płyty.
Nie był to zresztą jedyny wykon Takiego chłopaka w trakcie jubileuszowego koncertu, gdyż wraz z powrotem fazy na scenę wkroczyła Mela Koteluk. Awaria promptera ponownie nie przeszkodziła artystom w zagraniu z wdziękiem, pasją i elegancją. Z całym szacunkiem do pięknego głosu Natalii Grosiak — wykonanie tego utworu przez Melę urzekło mnie po stokroć bardziej niż oryginał.
Urzeczenie to jednak za słabe określenie w kontekście uczuć do partii gitarowych Dawida Korbaczyńskiego. W Operacji na otwartym sercu i Bezwładnie uzależniał rozmytym brzmieniem i solówkami. Zaś w Na krzywy ryj dał niesamowity popis umiejętności w kulminacyjnym momencie kompozycji. Zaś sama kulminacja zasłużyła na miano jednego z najlepszych motywów muzycznych w całej setliście 20-lecia.
Całość koncertu dopełniło świetne wystąpienie Kuby Badacha w piosence Tak mi się nie chce. Na pierwszy plan wysunął się tu musicalowy, komediowy sznyt i kokieteryjna, acz nie przesadnie karykaturalna, choreografia wokalisty. Prawdziwy pokaz siły głosu i scenicznej charyzmy.
Na deser Mikromusic oraz goście uroczyli nas BISem w postaci utworu Niemiłość. Koncert miał się lada moment skończyć. Na zewnątrz czekała szara rzeczywistość, a jedyne, o czym marzyłam, to tkwić w tym słodkim limbo chwili i wyśpiewywać wciąż W dupie to mam. Jeszcze długo nie zapomnę fenomenalnych aranżacji Adama Lepki i jego subtelnego stylu prowadzenia filharmoników. Na długo pozostanie ze mną wspomnienie 20-lecia Mikromusic, które, choć nieidealne technicznie, było idealne muzycznie! Życzę każdemu słuchaczowi przeżywania takiego katharsis.