NewsroomWywiady

Linia Nocna w rozmowie z WLKM.PL: „Powoli będziemy odkrywać karty”

Linia Nocna to obiecujący duet współtworzony przez Monikę Wydrzyńską i Mikołaja Trybulca. Zadebiutowali, w 2018 roku, albumem pt. „Znikam na chwilę”. Przez ten czas nie zniknęli ze sceny, a wręcz się na niej zadomowili, znajdując swoją niszę muzyczną. Wkrótce planują wydać drugi album, a tymczasem porozmawialiśmy przy okazji premiery singla „Wyszłam z ciała zaraz wracam”.

Rozmawiamy dzień po Waszym pierwszym koncercie online. Jestem ciekawa, jak to jest wrócić na scenę w tych dziwnych okolicznościach.

Monika Wydrzyńska: To było dla nas bardzo ciekawe doświadczanie. Nawet obśmiewaliśmy to będąc w studio, bo mówiliśmy: „Jesteście z nami?!”, dlatego, że graliśmy dla panów kamerzystów i pustej sali. To było nagrywane w pięknym studio, ale jednak pustym. Szczerze mówiąc, ciężko takie doświadczenie nazwać koncertem. Dla mnie koncert wiąże się głównie z interakcją, poznawaniem ludzi i obserwowaniem ich. To, jaki jest koncert zależy też od tego, kogo masz po drugiej stronie, dlatego najpiękniejsze w byciu muzykiem jest to, że każdy koncert jest inny. I tak, jak my grając wiele razy ten sam materiał, z każdego koncertu wracamy z innymi wspomnieniami i emocjami, tak samo odbiorcy. Niektórzy są na wielu koncertach ulubionego artysty – my mamy takich mistrzów, którzy byli na przykład na dziewięciu naszych koncertach i nadal mówią, że każdy był inny. Więc to jest coś, co było bardzo trudne.

Mikołaj Trybulec: Tak, zgodzę się z tym, co powiedziała moja przedmówczyni. Ale to, co już zostało to element wyładowywania gratów, wsadzenia ich do auta, jazdy rano i soundchecku. No i element niewyspania, bo soundcheck jest o ósmej rano. Fajnie było sobie przypomnieć, jak to było przed koronawirusem.

Monika: A my jesteśmy Linia Nocna, więc ósma rano to dla nas dość wcześnie. 🙂

Czasami gracie takie mini koncerty na Instagramie, więc może to w pewien sposób ułatwia Wam odnalezienie się w tej sytuacji.

Monika: Właśnie wtedy widzimy reakcje ludzi, widzimy komentarze i jest trochę inaczej. Ale na pewno byliśmy bardzo wdzięczni, że mieliśmy taką okazję wystąpienia. Mogliśmy zagrać w prawdziwym studio, ze światłami i projekcjami za nami. Jak wychodziliśmy to powiedziałam ekipie, że dali nam po prostu oddech koncertowania w tym całym zamieszaniu – to było niesamowite.

Mikołaj: Tak, to było super. Był lekki stres i emocje, bo to jednak live i dużo osób to oglądało.

Monika: Pierwszy raz byliśmy na wszystkich platformach – na Onecie, YouTubie, Facebooku, Instagramie, TikToku. To takie nasze pierwsze doświadczenie i stres z tym związany był dosyć duży, bo jednak to wielka rzecz.

Jak Wam mija kwarantanna? Czy w Waszym przypadku sprzyja tworzeniu?

Mikołaj: Ja w ogóle przeżyłem transformację, od jakiejś początkowej ekscytacji. Czytałem felieton Olgi Tokarczuk, która powiedziała o tym, że niektórzy introwertycy czuli cichą satysfakcję na samym początku tej kwarantanny – nikt Cię nie będzie wyciągał z domu, nie będziesz musiał chociaż raz w tygodniu jechać metrem do centrum, a w końcu masz to, czego najbardziej chcesz. I na początku przez pierwsze dwa tygodnie stworzyłem mnóstwo utworów i mega rzeczy, po czym nagle zacząłem opadać i jakiś tydzień temu miałem totalny kryzys. Mimo tego, że nie wyjeżdżam jakoś bardzo dużo to po prostu czułem się źle. Za czasów wolności trochę chodziłem na siłownię, więc chyba mój organizm zaczął się buntować od siedzenia w domu i nie ćwiczenia. Od jakiegoś tygodnia używam porannych joggingów, zimnego prysznica i w miarę staram się dbać o swoje ciało i o to, co jem. Zrezygnowałem z kawy w praktycznie 100%, chociaż oprócz ostatnich czterech dni. Nie wiem czy już możemy mówić, ale kręciliśmy klip – wstaliśmy o 5:30.

Monika: Jeśli chodzi o mnie to inaczej trochę niż u Mikiego. Myślę, że Ty w pierwszym tym rzucie tak bardzo nie poczułeś różnicy, bo dużo pracujesz z domu, ze swojego studia. Ja dużo się przemieszczam, w zasadzie każdego dnia jestem w trochę innym miejscu Warszawy. Przede wszystkim, kilka razy w tygodniu, jeździłam do studia na Kabaty do Mikołaja, żeby razem pracować. Więc na początku dotkliwie poczułam tę zmianę, ale nie jakoś boleśnie – w znaczeniu dołka i smutku, tylko raczej z ciekawością. Ostanie miesiące miałam bardzo intensywne, bardzo dużo pracowałam – jako trener wokalny i przy innych projektach. Moi znajomi mówili, że musiała wybuchnąć epidemia, żebym trochę zwolniła. Myślę, że dużo zapracowanych ludzi ma coś takiego. Myślałam teraz o tym, co Miki powiedział i jest taki film (z Denzelem Washingtonem), który bardzo lubię – nazywa się „The Book of Eli”. Tam jest taki motyw, że oni mówią „przed wybuchem i po wybuchu”. To jest taki post apokaliptyczny film i teraz trochę funkcjonujemy w czasach, gdzie na pewno za rok, dwa lub trzy będziemy mówić „przed epidemią i po epidemii”.

Mikołaj: Widziałem fajny mem do tego. „BC” z angielska się oznacza „Before Christ”. I widziałem takie zdjęcie samolotu i było wszystko normalnie, ale „BC” znaczy „Before Coronavirus”.

Monika: Odpowiadając na to innej strony, to jest dla nas twórczy okres. Wydaliśmy jedną piosenkę, ale napisaliśmy ich bardzo wiele – osobno i też razem, łącząc się przez FaceTime. Dowiedzieliśmy się, że umiemy pisać zdalnie, co jest też miłym odkryciem dla nas, bo to znaczy, że w przyszłości będziemy mogli zdalnie pracować, gdyby była taka potrzeba.

Mikołaj: Do tego udało nam się zdobyć menadżerkę i to dużo zmieniło, jeśli chodzi o energię. Jest taka zasada społeczna, że jeśli ma się różne zdania to w trzy osoby można znaleźć arbitra.

Monika: Tak, my jesteśmy taką silną dwójką, ale ten dodatkowy katalizator zawsze przynosi nam nową jakość, także bardzo się cieszymy.

Skoro mówicie o pracy we dwójkę – zwykle pracujecie w systemie, w którym Monika pisze teksty, a Mikołaj muzykę. Podział jest równy? Czy jedno ingeruje w działania drugiego?

Mikołaj: Chyba głównie jedno się wtrąca do drugiego. To wynika z wielu względów. Oboje robimy trochę inne rzeczy i każdy z nas też lubi inne rzeczy, więc Mimi ingeruje w muzę, a ja trochę w teksty – i właśnie dzięki temu wychodzi taka hybryda. Tak się mówi, że Mimi pisze teksty, a ja muzykę, chociaż Mimi to strasznie denerwuje ze względu na to, że ingerujemy w to tak dosłownie – niektóre słowa, zdania, dźwięki, pomysły na brzmienia. Po drugie, jeśli ta druga osoba jest w tym samym pomieszczeniu i nawet nic nie mówi to ta osoba jest też dużo bardziej kreatywna. To jest w ogóle taki bardzo ciekawy przypadek, że jeśli szukasz kreatywności to sprowadź się do pokoju z osobą, którą bardzo lubisz, i której zdanie szanujesz, a gwarantuję Ci, że kreatywność wzrośnie o 35%.

Monika: Uzupełniając to, co Miki powiedział, po pierwsze my bardzo lubimy ten wspólny proces do tego stopnia, że pamiętam jak przy pierwszej płycie ukazały się recenzje i był właśnie ten podział: Monika Wydrzyńska – teksty, Mikołaj Trybulec – muzyka. Było mi tak trudno, bo staramy się unikać ścisłego podziału. Przy części tych piosenek to faktycznie Miki bardziej czuwał nad tą produkcyjną kwestią i często pomysły muzyczne wychodzą od niego, jeśli chodzi o zarys instrumentarium, harmonii i takich rzeczy. Ale przy pierwszej płycie często było tak, że ja też przynosiłam ballady i po prostu je przearanżowaliśmy. I przy drugiej płycie działamy bardzo synchronicznie. Z miesiąc temu śmialiśmy się, bo Miki napisał jakiś szkic, przesłał mi go, a ja wgrałam do niego melodię wokalu i dopisałam tekst. I ten szkic się cały zmienił, więc Mikołaj zmienił produkcję pod to, co mu wysłałam, po czym jak mi odesłał to powiedziałam, że ten wokal jest za delikatny i Miki mówi: „ale my się od siebie odbijamy”. I to jest dla mnie taka kwintesencja działania w duecie, że odbijasz swoje pomysły od siebie. Fajnie jest, jak masz kogoś, z kim możesz się skonsultować, dlatego my bardzo lubimy pisać synchronicznie – czy przez FaceTime, czy siedząc obok siebie w studio. I też jak komuś ufasz, a nie jesteś przekonany do jakiegoś pomysłu to możesz  z nim ten pomysł skonsultować – czy to dotyczy słowa np. „Hulajnogi”, czy syntezatora, który chcesz użyć. To dobrze działa, chociaż czasami powoduje konflikty.

„Wyszłam z ciała zaraz wracam” to ballada, różniąca się od poprzednich singli. Zastanawiam się czy na nowej płycie znajdziemy więcej podobnych ballad, czy to bardziej wynik tego dziwnego czasu epidemii?

Mikołaj: Nasza nowa płyta będzie zawierała kilkanaście utworów, bo mamy kilkadziesiąt szkiców i zastanawiamy się, które tak naprawdę zostaną. Propozycja jest taka, że od kilkunastu do nawet dwudziestu numerów. Część utworów już wyszła, dlatego zdecydowaliśmy się, że napiszemy dużo nowych piosenek i będą bardzo różnorodne. Myślimy nad podzieleniem tej płyty na może nawet dwa krążki, z czego jedna będzie taka bardziej elektroniczna jak „Hulajnogi” i „Zielone Żoli”, a druga bardziej eksperymentalna – tam nie zawahamy się przystąpić do wielu eksperymentów. Ale nie możemy zdradzić, czy będą takie same ballady, bo wtedy już byśmy chyba wszystko zdradzili.

Monika: Ta piosenka faktycznie pokryła się z czasem, który teraz mamy, ale powstała przed nim. To nie do końca jest tak, że napisaliśmy ten utwór z powodu bycia w domu. Na tyle się nam spodobał, że postanowiliśmy go wypuścić pomiędzy singlami, które mieliśmy zaplanowane. Już w trakcie trwania epidemii wymarzyły nam się żywe smyki, ale miesiąc temu to jeszcze absolutnie nie było możliwe do zrealizowania, więc odezwaliśmy się do naszego przyjaciela Janka Stokłosy. On zgodził się zarejestrować to u siebie w domu i nagrał pięć wiolonczel, które brzmią w zasadzie jak kwartet smyczkowy i dzięki temu mamy taki piękny efekt finalny.

Premiery poprzednich dwóch singli połączyliście z akcjami społecznymi. Skąd wzięliście pomysły na przykład na butelki z filtrem?

Monika: Bardzo lubimy kreatywne outdorowe rozwiązania i wychodzenie do ludzi. Wydaje mi się, że to powiedziałam już odnośnie koncertów, ale naprawdę tak myślę. Każdego dnia jestem wdzięczna za to, że w naszym zawodzie możemy dużo obcować z ludźmi. I mam wrażenie, że dużo jest pretekstów do tego, żeby wychodzić z inicjatywami i poruszać różne tematy. I tak właśnie było w przypadku „Kranówki” – znowu pojawił się pretekst, żeby dosłownie wyjść do ludzi. Postanowiliśmy, że to będzie ciekawa opcja i dużo bardziej interesująca niż samo wrzucenie singla do streamingu. Tylko chciałam to połączyć z czymś ciekawym. Inna sprawa jest taka, że byliśmy ciekawi, czy ktoś w ogóle będzie chciał się zaangażować w to i dać nam butelki, które będziemy rozdawać. I udało nam się wejść we współpracę z firmą DAFI, a my zrobiliśmy z tego śmieszny event. Kolejna rzecz jest taka, że lubimy się angażować w różnego rodzaju inicjatywy i mamy nadzieję, że będziemy mogli jak najczęściej wykorzystywać nasze mikro zasięgi, żeby sygnalizować różne problemy i ważne kwestie. To jest dla mnie jakby o krok dalej. Na przykład nasza akcja schroniskowa też mogła się zakończyć na zbiórce, a zdecydowaliśmy się pojechać tam sami – wszystko sami zawieźć i urzeczywistnić to w świecie realnym. Lubimy to, co jest analogowe w tym procesie.

Skoro już mówimy o akcji dotyczącej singla „Gdziekolwiek”, zastanawiam się czy macie informacje odnośnie tego, czy psy biorące udział w teledysku, znalazły nowy dom?

Mikołaj: Tak, są małe informacje – część psów została adoptowana. Cztery szczeniaczki z Domu Tymczasowego „Judyta”, które występowały w małej części klipu chyba były od razu adoptowane.

Monika: W ogóle to jest bardzo ciekawa historia, bo niektóre szczeniaki wystąpiły w klipie i chwilę potem zostały adoptowane. Inne pieski, które były z Domu Tymczasowego w Zielonce zaraz potem zostały adoptowane, faktycznie mniej więcej to się pokryło z klipem. Były też cztery pieski, które są ze schroniska, ale przyjechały ze swoimi właścicielami na plan klipu ze względu na to, że takie bezdomne pieski w dużej ilości by się bardzo bały. Te wszystkie, które można było zobaczyć na końcu to znalazły swoje domy, z czego bardzo się cieszymy. Także nie ma żadnego pieska, który wystąpił w klipie, a jeszcze nie ma domu.

Na chwilę jeszcze odnosząc się do singla „Gdziekolwiek”, skąd pomysł na zaproszenie Kuby Badacha do współpracy?

Monika: Z Kubą Badachem znamy się z różnych innych okoliczności poza Linią Nocną, ale przede wszystkim mieliśmy okazję supportować go na koncercie w Teatrze Muzycznym ROMA w 2017 roku, w trakcie jego trasy „Oldschool”. Kiedy napisaliśmy „Gdziekolwiek”, pojawił się pomysł, że fajnie by było, gdyby to był duet z jakimś mężczyzną. I od razu nam się wymarzył Kuba Badach. Zostałam oddelegowana do tego telefonu i jeszcze tego samego dnia Kuba oddzwonił. Powiedział, że piosenka bardzo mu się podoba i chętnie się dogra. Później Michał Kisielewski, który jest reżyserem i pomysłodawcą tego klipu namówił go, aby też w tym klipie wystąpił.

Macie już z tyłu głowy przybliżoną datę premiery płyty? Czy wstrzymujecie się w tym w czasie epidemii?

Mikołaj: Pewnie tak byłoby najłatwiej odpowiedzieć, bo można tym usprawiedliwić wszystko. Więc oczywiście, że tak – gdyby nie koronawirus to płyta by już hulała w sieci 🙂 A tak naprawdę, myślę, że wczesną jesienią będzie odpowiedni moment. To też jednocześnie wiąże się z decyzją o tym, że nasze single będą się ukazywały częściej niż do tej pory. Chcemy dużo „posinglować”, zanim wydamy tę płytę, a  już w przyszłym miesiącu ukaże się nasz nowy utwór. Planujemy mniej więcej raz na półtora miesiąca (lub może trochę rzadziej) startować z nowymi piosenkami.

Monika: Ciężko podać konkretną częstotliwość, ale będziemy często „singlować” i nie chcemy już przeciągać daty premiery, więc wtedy, kiedy zaczyna się jesienny okres wydawniczy na pewno będziemy w pierwszym rzucie. Tym bardziej, że proces kompozycyjny na nową płytę mamy już zamknięty. Jest kilkanaście utworów, które wybraliśmy. Jesteśmy w zasadzie na etapie ostatnich szlifów, więc jesteśmy gotowi – czekamy i zacieramy ręce. Powoli będziemy odkrywać karty.

Na koniec, z uwagi na tematykę naszego portalu, chciałabym zapytać, co sądzicie o legalnym kupowaniu muzyki. Jako artyści dostrzegacie istnienie tego problemu?

Monika: Uważam, że sprawa się poprawiła w ostatnich latach, od kiedy serwisy streamingowe tak szeroko dystrybuują muzykę też w wersjach darmowych. Kiedyś, za Twoich i naszych czasów, to przecież serwisy (nie podawajmy tutaj nazw, ale różne takie świnki morskie i inne tego typu 🙂 ) przeżywały czasy świetności. I wtedy o legalność muzyki było bardzo trudno, a dzisiaj mamy YouTube’a i mnóstwo innych miejsc. No i nie ma MP3, tylko są smartfony, więc masz apkę do słuchania muzyki, a nie musisz jej pobierać. To dużo zmieniło, wydaje mi się, że o legalność muzyki teraz jest dużo łatwiej niż wcześniej.

Mikołaj: Tak, ale jest pytanie, czy ta legalność koniecznie jest korzystna dla artystów. Można słuchać piosenek na Spotify za darmo, ale pytanie, ile z tego Spotify płaci artystom.

Monika: No oczywiście my zachęcamy do kupowania płyt, co jest bardzo oldschoolowe i totalnie już niemodne. To jest na pewno największym wsparciem dla wszystkich artystów, co prawda my się nie obrażamy, że ludzie kupują coraz mniej płyt, bo sami praktycznie płyt już nie odtwarzamy.

Mikołaj: Kluczem mogą być właśnie serwisy streamingowe, tylko nie te warunki. Bo walka z kupowaniem płyt, żeby jak najbardziej spopularyzować jest z góry skazana na porażkę. To jak taksówki i Uber. W sensie można, ale jednak gdzieś trzeba szukać kompromisów.

Monika: Chociaż też myślę, że przyjdzie taki moment (który już chyba powoli następuje), że ludzie znowu zatęsknią za analogowymi rzeczami. W ogóle na przykład ja nie  jestem w stanie wyobrazić sobie czytnika książek, tak samo jest z pisaniem ręcznym. To, co namacalne jest dużo ważniejsze, także może jeszcze płyty za jakiś czas będą przeżywały renesans.

Mikołaj: Zgadzam się z tym, co mówisz Mimi, ale mówimy tutaj bardziej o ruchach globalnych, a nie o takich różnych pasjach. To jest jak ludzie, którzy lubią jeździć starymi samochodami, ale patrząc na cały świat to jest to tylko mały procent.