Są płyty, które otulają nas jak miękki koc, dostarczając czystej przyjemności słuchania i łagodnych emocji. A są i takie, które wkraczają w nasze życie niczym intensywny film kryminalny, wciągając nas w historię pełną napięcia, tajemnic i emocji. Omen, najnowszy album Kasi Lins, zdecydowanie wpisuje się w tę drugą kategorię. Jest to muzyczny odpowiednik krwawego kryminału miłosnego, który nie tylko wciąga, ale i pozostawia nas w przemyśleniach i głębokich emocjach. To jedna z tych płyt, której najlepiej słuchać jako całości, od początku do końca. Opowieść, którą artystka opowiada na Omen, jest spójna i angażująca, tak jak wciągający finał seansu serialu, który pozostawia nas w napięciu i satysfakcji.
Kasia Lins to artystka, która zdobyła znaczną popularność na polskiej scenie muzycznej, szczególnie po wydaniu albumu Moja Wina. Jej muzyka, zdecydowanie bardziej alternatywna niż popowa, przyciąga uwagę swoim oryginalnym brzmieniem i tekstami. Teraz, z najnowszym albumem Omen, artystka kontynuuje swoją twórczość, wprowadzając nas w intrygujący muzyczny świat, który z pewnością nie zawiedzie oczekiwań miłośników alternatywnej sceny muzycznej.
Rozpoczynający album Omen utwór Nikogo nie chcę wyraźnie odwołuje się do brzmienia, które znane jest z wcześniejszego dzieła artystki, czyli albumu Moja wina. To jednak właśnie ten utwór jest tym, który najpełniej wciąga słuchacza, wprowadzając niemal w trans. Kasia Lins, poprzez bezpośrednie wyrażanie przepełnione emocjami, błyskawicznie przenosi w jej muzyczny świat, już od pierwszych dźwięków albumu.
Mimo że faktycznie uważam, że albumu Omen najlepiej odtwarzać od początku do końca, to są wyjątki, które słucham i oglądam zdecydowanie częściej. Jestem wielką fanką teledysków do singli promujących tę płytę. Zwłaszcza pierwszego z nich, czyli “Po trupach do Ciebie”, ale też “Do śmierci mamy czas”, gdzie gościnnie zarówno muzycznie, jak i w teledysku pojawia się WaluśKraksaKryzys. Są to krótkie opowieści fabularne, gdzie Kasia gra główną rolę. Zupełnie szczerze, ich klimat sprawia, że chętnie obejrzałabym dłuższą formę z takimi historiami i postaciami.
Wspomniany już przeze mnie duet, jedyny na tej płycie, był przeze mnie odtwarzany już zapewne setki razy. Nie zdziwię się, jeżeli pojawi się w moim top 5 najczęściej odtwarzanych utworów w tym roku. A nie pomyślałabym, bo na co dzień nie słucham muzyki WaluśKraksaKryzys. Mam wrażenie, że tutaj usłyszeliśmy jakąś jego inną odsłonę, ale może to po prostu przy głosie Kasi, tak bardzo się tu zgrali ze swoimi charakterystycznymi brzmieniami.
Początkowo, jeden z singli, mianowicie Nieba nie ma, nie do końca przekonał mnie w pierwszych odsłuchach. Jednakże, dopiero kiedy miałam okazję usłyszeć go w wersji na żywo, moje podejście do tej piosenki zmieniło się o 180 stopni. Wówczas zrozumiałam, że muzyka Kasi Lins wywiera znacznie głębsze wrażenie, zwłaszcza w kontekście jej charyzmy scenicznej. W trakcie koncertu w Toruniu, kiedy Nie ma nieba rozbrzmiało na żywo, zrozumiałam pełne przesłanie tej piosenki.
Bez wątpienia jeden z moich ulubionych utworów z albumu Omen to Anioł. Ten utwór emanuje wyjątkową atmosferą, która sprawia, że wydaje się idealnym dźwiękowym towarzyszem do filmu. To muzyczna podróż, która przenosi mnie w krainę wyobraźni, a jednocześnie wydaje mi się, że jest gotowa wkomponować się w niezapomnianą scenę kinową.
Omen Kasi Lins to album, który zachwyca swoją głębią, emocjami i muzyczną oryginalnością. To płyta, która nie tylko przyciąga swoim brzmieniem, ale także pozostawia z rozmyślaniami i refleksjami. Jest to muzyczna opowieść, która angażuje, wzrusza i zostawia nas z pragnieniem więcej. To więcej materializuje się podczas koncertów, dlatego z niecierpliwością oczekuję na kolejne muzyczne spotkanie z tą wyjątkową artystką!