NewsroomRecenzje

Apostrofa do fatum – recenzja albumu Depeche Mode „Memento Mori”

Fot. Materiały Prasowe

W zapowiedzi piętnastego albumu Depeche Mode wspominałam o głosie, który zza horyzontu ciszy przywiódł do nas wyczekiwane słowa: Wasted feelings/Broken meanings/Time is fleeting/See what it brings. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy z siły tego wyobrażenia. Album Memento Mori wybrzmiał 24 marca pełnią swego potencjału i porwał mnie w spirytualną podróż. Czy obietnica doświadczenia kathatsis została dotrzymana? Jak brzmi Depeche Mode w dwuosobowym składzie Gohan x Gore? O tym w recenzji krążka.

Fot. Materiały Prasowe

Początek to drapiące, kąsające i nieprzyjemne brzmienie. Na tle złowrogich bębnów i przesterowań kładzie się aksamitny wokal Dave’a Gohana. Otwierające My Cosmos Is Mine zawładnięte jest wizją futurystycznego, psychodelicznego techno. Wykorzystane syntezatory uderzają w estetykę vaporwave a operowe naleciałości wokali, jak choćby te na słowach No fear, budują tutaj fenomenalnie kontrastowe połączenia. Mamy tu wzrastanie i opadanie, pojawianie się i zanikanie, rozwlekanie echa słow do granic możliwości i głuchą ciszę. Wszystko to z dozą profesjonalizmu i w wyważonych proporcjach.

Wagging Tongues obnaża też piękno dwugłosów Gohana i wtórującemu mu Martina Gore. Muzycy z nieprawdopodobną precyzją podają kolejne wersy, komplementując swoje barwy i dając sobie przestrzenie do zabłyśnięcia. Stosują tę sztuczkę jeszcze choćby w pięknym refrenie Caroline’s Monkey. Ten etap krążka uzmysławia mi, że duet wypracował sobie zdolność kreowania niezwykle chwytliwych, jakościowych melodii przewodnich. W przypadku albumowej „dwójki” jest to powtarzający się wers Watch another angel die. Z czasem pojawiło się ich jednak znacznie więcej.

Za przykład niech posłuży nam wspaniały riff gitary z Ghost Again. Fakt, to bardzo bezpieczna propozycja singlowa, jednak kompletnie nie dziwię się decyzji o nadaniu jej statusu flagowej. Widać tu próbę eksploracji nowych rejonów i możliwości twórczych, przemyślaną selekcję brzmień, konsekwencję kompozycyjną i oszczędność formy.

W podobnych superlatywach można wypowiadać się o przejmującym pałeczkę Don’t Say You Love Me. To czysta i idealna mieszanka uwodzicielskich gitar z dramatyzmem skrzypiec. Zachwyca tu pompatyczność, wyważenie brzmień i przestery, które celnie podbijają atmosferę utworu. Cieszy mnie też to maleńkie mrugnięcie okiem, które odsyła słuchacza do utworu It’s No Good z 1997 roku. Nostalgia przedostaje się na pierwszy plan wrażeń emocjonalnych i trzyma się kurczowo tego miejsca aż do końca odsłuchu. Operowe rejestry Gohana wybrzmiewają silnie na wersie i am a song i pięknie korespondują z syntezatorami, które w chwilach największego patosu dodają mocy jego liryce.

My Favourite Stranger eksploruje ten sam zabieg w nieco innym ujęciu, stawiając na charakterystyczne i udziwnione dźwięki kosztem samej treści. Duet pozwolił sobie tutaj na instrumentalną mantrę, która w krótkim czasie staje się dość irytującym przerywnikiem. Podobny problem mam z utworem Always You, którego z opresji wyratowuje wyłącznie charyzma wokalisty i jego emocjonalne pasaże na prechorusach.

Mówiąc o charyzmie prawdziwym grzechem byłoby nie wspomnieć o wokalach Martina Gore w sielankowym utworze Soul With Me! To zdecydowanie jeden z tych momentów, gdy katartyczne oczyszczenie nadchodzi i pozostaje z nami na dłużej. Delikatność głosu wprawia tutaj w przyjemny stan ukojenia, przygotowując zarazem na estetyczne i prześliczne wybuchy instrumentali w nadchodzącym Before We Drown. Gore zapewnia nam przepiękną ciszę przed burzą.

Szczególnie że na horyzoncie rysuje się arcydzielne People Are Good. Wpadamy tu w fascynujące limbo głębokich brzmień, ostrych i celnych tekstów oraz nostalgicznych spojrzeń wstecz. People Are People doczekało się swojej inkarnacji i tak ludzie stali się dobrymi ludźmi. Na dodatek zasłużyli na bardzo dobry utwór! Całość jawi się jako niezwykle obrazowy, rozżalony komentarz. Gohan wykrzykuje: Heaven help me/ Heaven help us, a cisza pozostawia nam czas dla przemyśleń. To kompozycja chwytająca za serducho i bawiąca się swoją formą w niczym nieskrępowany sposób. Kolejne mrugnięcie okiem w postaci znanych nam już dobrze bębnów i zestawu melodii, daje niemałą satysfakcję z odkrywania. To zdecydowanie mój ulubieniec z płyty.

Fot. Materiały Prasowe

Wszystko kiedyś się kończy i podobny los przypadł odsłuchowi płyty Memento Mori. Speak To Me z wyczuciem nawiązuje do brzmienia z samego początku opowieści i niczym epilog antycznej tragedii, domyka wszystkie podjęte wcześniej wątki. Bohater wysnuwa apostrofę do czegoś, co miałoby wybawić go z opresji, wyznaczyć cel, poprowadzić dalej i wysłuchać błagania. Mroczny koniec zamyka w sobie coś znacznie więcej, niż tylko estetyczne i przemyślane zakończenie. Emanuje przy tym bezsilnością, zagubieniem, krzywdą skrytą głęboko pod skórą. Wszystkich nas kiedyś dopadnie fatum. To, które zabiera istotom oddychającym ich dawną świetność i jednym ruchem przemienia w milczący obraz. Cieszmy się takimi płytami. Podziwiajmy ich skromność, intencje, kunszt, egzekucję. W końcu są dla nas krótkim błyskiem w morzu dźwięków i brzmień, których jeszcze nie było dane nam usłyszeć. Memento Mori.


Album kupisz tutaj: https://www.empik.com/memento-mori-depeche-mode,p1365014279,muzyka-p