NewsroomRelacje

Yungblud udowodnił swój fenomen podczas koncertu w Warszawie [relacja]

fot. Materiały Redakcyjne

Yungblud, jak co roku, dotrzymał słowa – konsekwentnie odwiedza Polskę przynajmniej raz w roku, a jego koncerty zdają się być już stałym punktem w kalendarzu fanów. Tym razem przyjechał w ramach trasy „Idols”, która stała się światowym fenomenem.

Kto by pomyślał, że Internet dosłownie zapłonie po krótkim nagraniu, na którym młody artysta spotyka swojego idola i przekazuje mu naszyjnik? Kilka dni później Ozzy odszedł, a świat okrzyknął Yungbluda jego następcą. Ale czy naprawdę udaje mu się nieść dalej to rockowe dziedzictwo?

Obserwując Yungbluda od początku jego kariery, trudno nie zauważyć, jak ogromną przeszedł metamorfozę. Mowa tu przede wszystkim o ewolucji muzycznej — bo choć jego brzmienie dojrzewa, Dom pozostaje wierny swoim wartościom. Nawet dorastając w świetle reflektorów, nie zmienia zdania ani przekonań.

Choć ostatni koncert należał do najmniej politycznych, na jakich byłam, widać, że „Idols Tour” to dopracowane w każdym detalu show. Tym razem mniej miejsca na manifesty, więcej na czystą energię i kontakt z publicznością.

Koncert otworzyło „Hello Heaven, Hello” – pierwszy singiel zapowiadający najnowszy album. To był jedyny moment, kiedy Yungblud sprawiał wrażenie tajemniczego, opanowanego… i wciąż miał na sobie górną część ubrania. Znając go jednak doskonale, wiedziałam, że to tylko chwila dla fotoreporterów – moment ciszy przed burzą. Bo zaraz po tym utworze scena zamieniła się w czysty, nieokiełznany chaos.

Przechodząc dalej przez energetyczne „The Funeral”, można było wyczuć nutę nostalgii — w końcu to właśnie w klipie do tego utworu pojawił się Ozzy Osbourne wraz z żoną. Ta trasa to prawdziwy tribute dla idoli, którzy ukształtowali Yungbluda. Nic więc dziwnego, że chwilę później wybrzmiało tytułowe „Idols”.

Podczas koncertu nie zabrakło też nowego, radiowego hitu zapowiadającego wspólną EP-kę Yungblud & Aerosmith„My Only Angel”. Dom często powtarza, że Polska jest dla niego wyjątkowa, dlatego jestem pewna, że dodanie do setlisty dodatkowego utworu z debiutanckiego albumu 21st Century Liability było jego małym prezentem dla fanów.

Jesteśmy w momencie, gdy Yungblud rozgrzał publikę do czerwoności – czas na „fleabag”, czyli tradycyjny punkt programu, w którym jeden z fanów zostaje zaproszony, by zagrać z nim na gitarze. Tym razem zaszczyt ten przypadł Kamili, która absolutnie rozniosła scenę i stała się ikoną tego wieczoru. „Fleabag” jeszcze nigdy nie brzmiało tak dobrze!

Podłapując tę falę dobrej energii, Yungblud postanowił pójść o krok dalej – w trakcie utworu dosłownie rzucił się w tłum, pozwalając fanom unieść się razem z nim. Dosłownie i w przenośni.

Punktem kulminacyjnym koncertu była kolejna obietnica, której Yungblud dotrzymuje — cover „Changes” zespołu Black Sabbath, wykonywany teraz na każdym występie. W obliczu niedawnego odejścia Ozziego ten moment nabiera jeszcze większej mocy.

Yungblud przedłuża wykonanie do niemal siedmiu minut, pozwalając fanom wspólnie przeżyć ten hołd. Nie ukrywa smutku, ale też ogromnej wdzięczności. To chwila, w której cała sala jednoczy się w ciszy i emocjach — moment, który naprawdę chwycił wszystkich za serce.

Ściany Torwaru usłyszały też takie utwory jak „Fire”, „Tin Pan Boy”, „braindead!” czy „Loner”. Choć najnowszy album Yungbluda odniósł ogromny sukces, artysta nie zapomina o swoich korzeniach. Mimo że z setlisty wypadł kultowy już „Parents”, który pomógł mu zbudować pierwszą bazę fanów, Dom chętnie wraca do swojego debiutanckiego krążka — wybierając jednak te utwory, które dziś najbardziej z nim rezonują.

Nie mogło zabraknąć oczywiście zaplanowanego bisu, który rozpoczął się od utworu „Ghosts” – stworzonego wręcz do grania na żywo. To właśnie wtedy można było w pełni docenić zespół Doma, który od ostatnich tras znacznie się rozrósł – dziś towarzyszą mu m.in. trzyosobowe skrzypce, dodające brzmieniu zupełnie nowej głębi.

Na zamknięcie wieczoru w ramach trasy „Idols” wybrzmiało poruszające „Zombie” – utwór, który skutecznie pozwolił publiczności wyciszyć się po potężnej dawce rockowej energii. Idealne zakończenie emocjonalnej podróży, jaką był ten koncert.

Yungblud ma wszystko, czego potrzeba, by stać się legendą rocka. Co więcej – mam wrażenie, że właśnie teraz jesteśmy świadkami, jak taka legenda rodzi się na naszych oczach. W jego show i muzyce nietrudno doszukać się echa artystów, których dziś nazywamy ikonami – i nic dziwnego, skoro sam Yungblud często podkreśla, że to oni są jego największą inspiracją.

To naprawdę niezwykłe obserwować, jak wielką przemianę przeszedł i jakie dziedzictwo zaczyna budować. A jeśli po tym koncercie czujecie niedosyt i chcecie przeżyć to na własnej skórze – mam dobrą wiadomość: w lipcu Yungblud przywiezie swój festiwal Bludfest do sąsiadującej Pragi, a mówi się, że w tym samym miesiącu zagra także w Polsce. Na szczegóły musimy jeszcze poczekać, ale jedno jest pewne – warto być tam, gdzie gra Yungblud.