Kathia oczarowała nas niebiańsko – relacja z koncertu

Kathia to jedna z tych artystek, która niezmiennie potrafi oczarować swoją skromnością. Ta jedna dziewczyna, wychodzi na scenę i ze swoją gitarą, pianinem i fletem (którego akurat tym razem nie było, bo w kuchni ucierpiał jeden z palców jej dłoni). Zapraszamy na relację z koncertu Kathii w warszawskim Niebie.
Koncert Kathii w Warszawie był jednym z tych wieczorów, które zostają z człowiekiem na długo. Od samego początku, tylko wyszła na scenę, czuć było niesamowitą energię – nie krzykliwą, ale taką cichą – pełną emocji i prawdy. Jej głos na żywo robi jeszcze większe wrażenie niż na nagraniach – jest pełen głębi i magii. Zaczęło się mocnym uderzeniem – i w sumie, moim skromnym zdaniem, jednym z jej najlepszych w dotychczasowym dorobku – Timothee Chalamet. Pierwsze dźwięki wystarczyły, żeby w sali zapadła cisza – wszyscy chłonęli to, co się działo na scenie. We wszystkim pomagało już klasyczne kadzidełko z drzewa sandałowego, które jest znakiem rozpoznawalnym artystki.
Najbardziej poruszyły mnie wykonania piosenek Ciało i tytoń i kadzidła. Ta druga uderza na żywo jeszcze mocniej niż wersja albumowa i jest zdecydowanie jednym z lepszych utworów live – pianinkowe dodatki nadają niesamowitej energii i pazura. Coś co mnie uderzyło, to to niesamowite uczucie – być w tłumie ludzi i czuć, jakby ktoś śpiewał tylko dla Ciebie. Mimo tej intymności, nie obyło się bez żartów dla rozluźnienia atmosfery – pojawiła się historia o przeciętym palcu (dlatego też, był to wyjątkowy koncert bez fletu). Kathia doceniła też jednego z fanów w pierwszym rzędzie, który zawsze bił brawo i przestawał jako ostatni, przez to wyróżnił się z tłumu. Takie interakcje nawiązywane z fanami, są niezmiennie – przemiłym i wzruszającym gestem.
Sama scenografia była bardzo minimalistyczna, ale to tylko podkreślało siłę muzyki i emocji. Nie było potrzeby budowania wielkiego widowiska – Kathia i jej zespół stworzyli coś znacznie bardziej intymnego. Światła dekoracyjne zawieszone z tyłu sceny były delikatne, oszczędne, ale idealnie zsynchronizowane z rytmem i nastrojem utworów. Wszystko miało sens. Byłam blisko sceny i wyczuwałam autentyczność tego występu w najczystszej postaci.
Kathia zrobiła coś więcej niż tylko zagrała koncert – ona zostawiła po sobie emocje, które nadal we mnie rezonują. Wyszłam z koncertu trochę rozbita, ale w tym dobrym sensie – pełna emocji, z głową pełną dźwięków i sercem wzruszonym. To był jeden z tych koncertów, po których człowiek przez chwilę patrzy na świat trochę inaczej. To nie mój pierwszy koncert Kathii – lecz zawsze wychodzę tak samo oczarowana. Nie mogę doczekać się nowego materiału, którego mieliśmy szansę odrobinę liznąć. Pojawiły się premierowe Wszystko jedno, Stój i Listopad. Czekam na kolejną porcję wzruszeń. Takich artystów nam potrzeba – doceniam póki grają w tych małych intymnych miejscach, gdzie można z muzyką być blisko i przeżywać całą sobą.
fot. Dominika Tarka / @domitarka