Matematyczne szaleństwo zawładnęło Wrocławiem. Oto pożegnanie z Mathemathics Tour! – RELACJA

Ed Sheeran oficjalnie, już po raz ostatni w Polsce… z taką setlistą! Dwa tygodnie temu, powiedzieliśmy ostateczne “Do widzenia” Mathematics Tour oraz niektórym piosenkom z pierwszych pięciu albumów. Pora przygotować się na nowe. Dzisiaj trochę powspominamy i porozmawiamy o całej otoczce ostatnich, wrocławskich koncertów!
15 i 16 sierpnia 2025 roku, mieliśmy okazję po raz ostatni usłyszeć i zobaczyć Mathematics Tour na naszej polskiej ziemi. To trzecia wizyta Eda w naszym kraju z tą trasą a zarazem, z okrągłą sceną 360 stopni. Wcześniej mieliśmy okazję zobaczyć się na Divide Tour (dwukrotnie) w 2018 roku, oraz podczas Multiply Tour w 2015 – wówczas po raz pierwszy w Polsce! Tym razem jednak nie obyło się bez zaskoczeń, ciekawych akcji i tego na co wiele fanów czekała – odświeżenia setlisty. W końcu to była prawdopodobnie ostatnia okazja, żeby usłyszeć niektóre piosenki na żywo.
Nie od dziś wiadomo, że pewna era dobiega właśnie końca. Pięć matematycznych albumów Sheerana zostało wydanych, ogranych wzdłuż i wszerz i pora odstawić je (przynajmniej częściowo) na zasłużoną emeryturę. Wiadomo, bardzo ciężko będzie się pożegnać z tym etapem, bo to był naprawdę ekscytujący czas i obfity w wiele różnorodności. Jednocześnie, bardzo mocno nie mogę doczekać się powiewu świeżości w wydaniu Eda, a kolejna era będzie tym razem najprawdopodobniej pochodząca od znaków odtwarzania muzyki. Pierwszym z nich będzie Play, które premieruje już w przyszły piątek, 12 września. Poznaliśmy cztery single: Azizam, Old Phone, Sapphire oraz A Litte More. I co prawda, było to pożegnanie z poprzednimi albumami, ale nie obyło się bez wplecenia nowości, bo czymże byłoby zostawienie nas tak?
Na koncercie mieliśmy okazje usłyszeć wszystkie cztery nowe kompozycje. I teraz tak, unpopular opinion: Azizam – ogień totalny, ale za szybko się skończyło; Old Phone – wykrzyczane, przeżyte, wystarczające; Sapphire – niestety, tu trochę rozczarowanie (o tym zaraz); A Little More – pokochane jeszcze bardziej. No dobra, dlaczego Sapphire mnie rozczarowało? Kompletnie uwielbiam tą piosenkę w wersji studyjnej, buja jeszcze bardziej niż Azizam, ale na żywo ten pierwszy raz zasłyszana, wybrzmiała jakoś tak… płasko, bez polotu. Zbudowana na loop station i fajnie, ale całość nie miała jakiegoś takiego uderzenia jak w przypadku Azizam, które o dziwo, siadło lepiej niż na nagraniach w Internecie. Jestem ciekawa, czy w jej wykonaniu jeszcze coś się zmieni w przyszłych trasach czy nadal pozostanie w takiej formie. Bo jeśli tak, to tak szczerze – odczuwam tu mocno zmarnowany potencjał…
Wróćmy jednak do korzeni – skoro pożegnanie ze starymi albumami, to nie gadajmy jeszcze o nowościach – na to przyjdzie czas. Tak naprawdę, przyszliśmy tu usłyszeć przekrój wszystkich pięciu (a tak naprawdę sześciu) albumów. Pojawiły się największe hity, klasyczne Thinking Out Loud (które w setliście chyba już zostanie na wieki), romantyczne Perfect, rozświetlone The A Team, czy rekordowe Shape Of You. Ale pojawiło się też kilka zaskoczeń (uwaga wjeżdża tryb turbo fanki) – chociażby takie dawno niesłyszane Nancy Mulligan! Współczuję osobom naokoło mnie, które skazane były na ten niekontrolowany okrzyk euforii, po usłyszeniu pierwszy dźwięków. Przysięgam, to jedna z moich absolutnie ulubionych, a ostatni raz zasłyszana właśnie w 2018 roku… szczerze nie sądziłam, że po tylu latach jeszcze kiedyś kopnie nas ten zaszczyt. Tak samo jak musimy porozmawiać o… I See Fire. No przysięgam, że prawie wywaliło mnie z kapci (grzecznie mówiąc). I owszem, brakowało mi tych pięknych przebitek Smauga na ekranach, ale wykonanie jej dowiozło w 110%, ciarki jak w 2018 roku. Absolutnie przepiękny throwback i hołd dla perełek z Multiply i Divide.
Niemałym zaskoczeniem było dla mnie wplecenie Celestial, ponieważ jest to piosenka – że tak powiem – gratisowa. Nie ma jej na żadnym z matematycznych albumów, lecz wydana została we współpracy z grą o Pokemonach (gdyż jak wiecie lub nie, Ed je uwielbia). Nie sądziłam, że kiedykolwiek zagra ją na żywo, a okazało się, że siadła pięknie, gdyż cały tłum zachęcony do skakania pięknie się zastosował, a ja z trybuny obserwowałam piękną falującą płytę i absolutnie dla takich widoków (choć jestem raczej bywalczynią płyty) lubię czasami koncerty obserwować z dalszej perspektywy.
Skoro już mówimy o zdziwieniach i zaskoczeniach, to nie omieszkam wspomnieć o tym, że dziwi mnie brak zawarcia przynajmniej jednej piosenki z trochę zapomnianego albumu Autumn Variations. Bo tak, taki album się wydarzył, gdzieś pomiędzy, trochę tak z niczego. Wydany jesienią 2023, nieco w innym klimacie i szczerze mówiąc, ja osobiście podchodziłam do niego kilka razy i do dzisiaj, jakoś szczególnie nie kojarzę żadnej piosenki (I’m so sorry). To dowód na to, że nawet wieloletnim fanom nie wszystko może się spodobać. Wracając – dziwi mnie brak przynajmniej jednej piosenki, bo tak samo jak No. 6 Collaborations Project, “jesienne wariacje” były trochę z boku tej matematycznej układanki, a jednak – z tego pierwszego zawsze coś na trasie się pojawia. Albo niezmordowane Love Yourself albo chociaż medley, czyli zbitek kilku zwrotek czy refrenów części piosenek (na marginesie: lubię tą sekcję). No cóż, pozostaje zaakceptować “wariacje” w takiej formie, jakiej są, czyli nieco zapomnianej. Powiedzmy sobie szczerze: album nie dla wszystkich. Może jeszcze kiedyś dam mu szansę – a nuż, wreszcie zatrybi? Kto wie…
Smutek jednak największy będzie na kolejnej trasie, bo siedząc i patrząc na zamykającą się scenę w akompaniamencie Afterglow (tuż przed bisem) naszło mnie nostalgiczne przemyślenie – ile z tych piosenek właśnie słyszałam na żywo po raz ostatni? Co jeśli już nigdy nie usłyszę Bloodstream? Co jeśli to ostatni raz Give Me Love? Czy jeszcze kiedyś wróci Castle On The Hill, I’m A Mess czy Lego House? Czy kiedyś na kole fortuny wylosuje się Tenerife Sea, Happier, Nancy Mulligan, Sing? Nawet tak, jak robiła to Taylor Swift – w formie surprise songs, przyjmę wszystko – nawet to życie w niewiedzy. I oczywiście, mam szczerą nadzieję, że gdy Ed usiądzie do nowej setlisty trasy Play, to skaranie boskie niech go broni, a żadna siła ziemska ani pozaziemska nie sprawi, że odważy się NIE WPISAĆ na nią You Need Me I Don’t Need You. Bo co jak co, uważam to za wieczny hołd dla najzagorzalszych fanów. Ta piosenka powinna jak hymn wybrzmiewać na każdym jego koncercie do końca świata i… o jeden dzień dłużej. Nie ma innej opcji i proszę – chcę żyć w tym delulu, przynajmniej do rozpoczęcia nowej trasy. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, płakać będę wtedy. A później – obrażę się na śmierć i już nigdy nie pójdę na koncert Eda. Facts are facts. Justice for YNMIDNY!
Na chwilę uwagi zasługują również naprawdę świetne supporty. Mieliśmy tu małą powtórkę z 2018 roku i znowu wyjątkowe, bo aż 3 występy poprzedzające. Na początek, polsko-francuski zespół BEMY, a tak naprawdę ziomki Eda, bo znają się z nim wiele lat i kiedyś razem mieszali, na długo przed tym, jak Ed stał się popularny. Chłopaki dostali pół godziny i muszę przyznać, że naprawdę dali radę (znowu). Co prawda, stadion o tej godzinie jeszcze prawie pusty, ale tym którzy już byli – widać, że się podobało. Na szczególne uznanie zasługują francuskie wykonania polskich piosenek czyli Zbigniewa Wodeckiego Lubię wracać tam gdzie byłem oraz Co mi panie dasz Bajmu. Kolejnym występem była Tori Kelly – i tutaj niestety, małe rozczarowanie. Oczywiście głosowo dowiozła pięknie i nie ma się o co przyczepić, aczkolwiek mało jakoś różnorodności było w tym wszystkim. Natomiast wielkim zaskoczeniem na plus był Myles Smith, który rozgrzał publikę i bawił się świetnie (a jego zespół mam wrażenie, że jeszcze lepiej) niczym na swoim solowym koncercie! Spodobał mi się tak bardzo, że z chęcią wybiorę się na jego solowy występ, kiedy tylko wróci do Polski. Świetnym punktem w setliście było również zaproszenie ich na jedną wspólną piosenkę na scenę. Pierwszego dnia razem z Tori wykonali wspólnie napisane I Was Made For Loving You, natomiast drugiego – utwór Stargazing wraz z Mylesem. A! Byłabym zapomniała… Drunk w wykonaniu Mylesa?? Chłopie! Masz moja dozgonną wdzięczność, bo tego szlagiera to już chyba nigdy Ed nie zagra – a dzięki Tobie – chociaż mała namiastka kolejnego ulubionego utworu wybrzmiała i wiem, że nie tylko mi pojawiły się szklanki w oczach!
No i oczywiście, na koniec nie mogę nie wspomnieć o viralowej akcji z łatwogangiem, ale o tym, chyba wie już każdy. W każdym razie – jak zwykle okazja przeszła mi koło nosa, bo wraz z naszą ekipą spaliśmy w ścisłym centrum, a Ed na rowerku oczywiście nas ominął. W każdym razie… czekam na wykon po polsku! Biorąc pod uwagę skomplikowanie naszego języka, to będzie niezła misja dla Rudego! Obstawiacie, że będzie to coś z nowości czy bardziej klasyka i wielomilionowy hit? Tak czy inaczej, cokolwiek to będzie… czekam z niecierpliwością!
Kończąc – to było istne szaleństwo. Wrocław na dwa dni stał pod znakiem muzycznej matematyki. Setki tysięcy fanów z Polski i zagranicy przyjechało pożegnać się z pierwszą erą Sheerana. To był piękny czas i choć pogoda nas nie oszczędzała, to nic nie mogło nam zepsuć tego spotkania, momentami nawet 35-cio stopniowe upały (a pod sceną gdy strzelały ognie, +10 do tego odczucia). Wrzucam Wam kilka fotek i zapraszam na kolejne koncerty Eda, bo to co chłopak robi nigdy nie przestanie mnie fascynować. On, loop station, czasem z małą pomocą zespołu – i dzieje się magia. Jego koncerty to po prostu celebracja muzyki i radości w najczystszej postaci.
fot. Dominika Zych / @domitarka