
fot. Jakub Ziółek
Mela Koteluk jest artystką, którą darzę szczególnym sentymentem. Moim pierwszym koncertem był właśnie jej kameralny akustyczny występ w ośrodku kultury ponad 10 lat temu, podczas którego promowała wówczas świeżo wydany album „Migracje”. Choć muzyka Meli nie towarzyszy mi raczej na co dzień, to często z nostalgią wracam do takich utworów jak „Spadochron” czy „Odprowadź”. Z całkiem sporym podekscytowaniem czekałem na mój pierwszy klubowy koncert artystki.
W zeszły czwartek Mela zaprosiła słuchaczy do warszawskiego Palladium, na jeden z siedmiu przystanków trasy poświęconej najnowszemu wydawnictwu „Harmonia”. Było to moje czwarte spotkanie z jej twórczością na żywo, jednak po raz pierwszy w klubowej atmosferze i w ramach promocji konkretnego projektu muzycznego.
„Pragnę harmonii, harmonii do samego cna” – tymi słowami Mela rozpoczęła występ, już od pierwszych dźwięków budując magiczną atmosferę i charakterystyczny dla jej twórczości kojący i wręcz astronomiczny klimat. Następnie usłyszeliśmy moje dwa faworyty z nowego albumu – „Jestem stąd” oraz singiel „Himalaje”, na który oczekiwałem zdecydowanie najbardziej.
Występ upłynął pod znakiem najnowszej płyty, wybrzmiały wszystkie utwory z krążka. Niespodzianką okazała się obecność gości. Do wspólnego wykonania „Zobaczyć Ciebie” Mela zaprosiła Ralpha Kaminskiego. W drugiej części koncertu scenę dołączyła Natalia Szroeder, by wspólnie zaśpiewać utwór z zeszłorocznej płyty Natalii „Zwierzęta nocy”. Oboje zostali ciepło przywitani przez publiczność.
Do ulubionych momentów koncertu zaliczyłbym “Bingo” wykonane wraz z akompaniamentem niezwykle utalentowanego pianisty Bartka Wąsika, mającego swój udział również w wersji studyjnej płyty. Na krążku przemknęło zupełnie niezauważone, natomiast na żywo za sprawą pianina i wokalu Meli trafiło do mnie ze zwiększoną siłą. Podobnie zaintrygował mnie utwór „Staccato”, który doceniłem dopiero w żywej, dużo mocniejszej, gitarowej wersji i którego warstwa liryczna szczególnie utkwiła mi w pamięci.
Podobał mi się sposób w jaki została poprowadzona dynamika koncertu – utwory z nowej płyty przeplatały się ze starszymi przebojami, które publiczność przyjęła z dużym entuzjazmem. Z sentymentem wyśpiewane zostały piosenki takie jak „Spadochron”, moje ulubione „Żurawie origami” czy „Fastrygi”. Nie zabrakło również akcentu z „Migawki” w postaci „Odprowadź”. W ramach bisu usłyszeliśmy „Melodię ulotną” oraz „Stale płynę”, do którego zaśpiewania Mela zachęciła całe Palladium, co było doskonałym zwieńczeniem wieczoru.
Koncert odsłonił przede mną nowe wymiary i głębię utworów z „Harmonii”, której nie dostrzegłem w pełni na studyjnej wersji płyty. Dało się odczuć, że dla samej Meli był to jeden z ważniejszych w ostatnim czasie występów. Przyznała, że ponowne granie swojego materiału w klubowych okolicznościach, z nowym składem zespołu i powrót do Palladium po kilku latach wiążą się dla niej z wieloma emocjami. Bijące od Meli wdzięczność, spokój i skromność, sprawiają, że zawsze z chęcią wracam na jej koncerty, które jeszcze bardziej wzmacniają uzdrawiającą siłę jej muzyki.