Newsroom

Zakończenie trasy na medal! – relacja z warszawskiego finału trasy Mroza “Wszystko było po coś”

Jeśli miałabym wskazać artystę z polskiej sceny muzycznej, który przeżywa obecnie time of his life, to myślę, że długo nie musiałabym się zastanawiać – wskazałabym Mrozu. Raczej nie ma obecnie drugiego takiego artysty – Łukasz ma teraz coś na kształt okresu, który przeżywał Podsiadło po wydaniu trzeciego albumu – Małomiasteczkowy. Poprzednio znany stosunkowo małemu gronu, wyprzedający jakieś tam większe sale czy koncerty siedzące, ale nadal pozostającym w cieniu. Wszystko zmieniło się diametralnie od albumu Złote Bloki, który swoją premierę miał już ponad 2 lata temu. I właśnie o tym była ta jubileuszowa trasa piętnastolecia kariery, bo jak dobrze mówi tytuł – Wszystko było po coś – a ja dopowiadam: by być tu gdzie teraz i mieć to, na co zasługiwał od dawna.

Trasa Wszystko było po coś, obejmowała 6 koncertów, w pięciu polskich miastach. Ostatnie dwa dni, były swoistym zakończeniem z pompą – dwoma wyprzedanymi Torwarami. I choć oficjalnie, na finał zostało pewnie kilkanaście miejsc to widok był tam taki, niczym soldoutowy. Sam koncert to już naprawdę dopracowane show. Zacznijmy od tego co działo się przed – przy okazji czekania na rozpoczęcie, nie było nudy. Przez dwie godziny, kiedy to hala zapełniała się ludźmi, w głośnikach towarzyszył nam DJ NOZ. Tuż przed samym rozpoczęciem, na ekranach po bokach zasłoniętej sceny pojawiły się filmiki wprowadzające. Były one świetnie ugrane, gdyż przedstawiały Łukasza planującego scenę, rysującego cały rzut, jednocześnie sprytnie zachęcając zgromadzoną już w hali publikę hasłami takimi jak: “a tutaj mamy pierwsze rzędy, pierwsze rzędy dają głos” – możecie wyobrazić sobie, co się wówczas działo. Kolejnym filmem, był ten przedstawiający próby do koncertu oraz zapoznającym nas ze wszystkimi członkami i członkiniami zespołu Mrozu – wraz ze świetlikami czy technikami.

Gdy publika zachęcona filmikami wprowadzającymi, już tuptała nóżką i nie mogła doczekać się rozpoczęcia – usłyszeliśmy pierwsze dźwięki intra. Gdy spadła zasłona okraszająca scenę, rozbłysł efektowny deszcz iskier z sufitu sceny – przy akompaniamencie Galacticos. Od początku wszystko pięknie współgrało, a na pierwsze niespodzianki nie musieliśmy długo czekać….

Biorąc pod uwagę, że był to koncert finałowy, zamykający trasę – łatwe było do przewidzenia, że będą goście specjalni. Pytanie było tylko – jacy? Miałam kilka typów, lecz specjalnie nie zagłębiałam się w informacje o poprzedzającym, niedzielnym koncercie – w oko rzuciła mi się tylko informacja od znajomych koncertowiczów, że była na nim Daria Zawiałow. Pierwszym więc gościem na poniedziałkowym koncercie okazał się Tomson – i już w tym momencie był to dla mnie wygryw, gdyż wspólne wykonanie Jak nie my to kto z energią obu panów, naprawdę zmiata z nóg. Chwilą odpoczynku uraczyło nas mały throwback do starszych numerów czyli Napad oraz Pablo E. I jeśli miałabym się czepiać, to chyba był pierwszy i ostatni punkt programu, który mnie zawiódł. Nie zrozumcie mnie źle – bardzo lubię Pablo E., ale była ona już tyle razy grana na poprzednich trasach… Zarówno na pierwszej promującej Złote Bloki, jak i na drugiej, była też na MTV Unplugged – i znowu… teraz. Po prostu, jest tyle innych świetnych piosenek, które mogły być zagrane w to miejsce. Jako pierwsze przychodzą mi do głowy chociażby: genialna Asteroida, Jak Ty, klimatyczny Duch, System albo uuu… szaleństwo – Globalnie. Anyway, czujecie to, prawda? Bo ja poczułam – zmarnowany potencjał fajnej, lecz ogranej już tyyyyle razy piosenki…

Ale… wróćmy do gości. Jak już wspomniałam, nie śledziłam szczególnie gości z poprzednich koncertów na trasie, bo właśnie chciałam mieć jakiś element zaskoczenia. I tutaj absolutny szok – bo na scenę wkroczył Bartek Królik – znany m.in. z tworzenia z zespołami (lub dla zespołów) Łąki Łan, Sistars, Plan B oraz współprac z wieloma solowymi artystami takimi jak Agnieszka Chylińska, Tede, Sokół czy Natalii Kukulskiej. Chłopaki rozgrzali deski Torwaru do czerwoności i myślę, że zaimponowali nawet tym, którzy Jammin od Łąki Łan nie znali. Krótki, ale chwytający tekst i skoczna melodia szybko rozbujały do tańca publikę. Po tym jakże skocznym momencie, mieliśmy znów may throwback do sentymentalnego szczególnie dla mnie albumu Zew. Mrozu wykonał utwory Sierść i Nieśmiertelni oraz znany już publice MTV Unplugged cover Wilków Nie stało się nic.

Klimatycznym przejściem od Nieśmiertelnych, było pobujanie się razem z kolejnym gościem czyli Vito Bambino i ich wspólnym hitem Za Daleko. Co tu dużo mówić, po prostu czuć tutaj świetny vibe, tak bardzo przyjemnie się ich ogląda na scenie, a uśmiech sam pojawia się na twarzy. Po tym przyjemnym bujaniu, nadeszła pora na sekcję pianinkową. Tutaj to już niektórym mogły zaszklić się oczy, gdyż mogliśmy usłyszeć przeboje takie jak 1000 metrów nad ziemią czy Rollercoaster. Dla tych, którzy pamiętają jeszcze “starego” przebojowego Mroza z okolic 2014 roku, to był myślę – moment uniesienia. Sama miałam baaardzo szeroki uśmiech na twarzy i z przyjemnością wysłuchałam tych akustycznych momentów.

Jeszcze szerszy uśmiech, zagościł u mnie gdy usłyszałam wspólne wykonanie Palę w oknie wraz z Natalią Szroeder. To kolejny z gości, którego absolutnie w żadnych przypuszczeniach bym nie obstawiała. To wykonanie było jedną z najlepszych wersji tego utworu. Delikatny głos Natalii świetnie współgrał z emocjami wyrzucanymi przez Mroza, a także lekkie zabarwienie technem bridge’u. To wszystko dopełniła scenografia i ponowne wyrzuty deszczu iskier. No po prostu – wow. Przyszła także chwila na ochłonięcie, gdyż po tym deszczu iskier i emocji mogliśmy usłyszeć Zimę, Bez Świadków (gościnnie z Rasem – tu akurat bez zaskoczenia, gdyż już kilka razy pojawiał się na jego koncertach na tym utworze) by znowu rozpalić publikę przebojami: Nic do stracenia i Złoto. Na tym drugim, Mrozu dosłownie ozłocił publikę wybuchem błyszczącego konfetti. To jednak nie był koniec emocji, gdyż ostatnim gościem – a właściwie gościnią, była legenda polskiej muzyki – Małgorzata Ostrowska. Razem wykonali oni bezbłędnie utwór Aura. Niesamowity vibe pani Małgorzaty, która widać, że nadal uwielbia być na scenie – po tylu latach pięknej kariery nie tracąc ducha scenicznego. To również był już znany element publice MTV Unplugged, lecz ja odczuwam ogromną wdzięczność, gdyż nie miałam okazji pojawić się na tych koncertach – zostało mi tylko nagranie płytowe. A teraz, dodatkowo, mam żywe wspomnienia z tego świetnego finału. Na zakończenie setlisty wybrzmiały Szerokie Wody – i szczerze, jest to trochę mój comfort song i nie spodziewałam się, że aż tyle osób go zna. Chociaż domyślam się z czego może to wynikać – to również element (jeśli dobrze pamiętam) pojawiający się od początku trasy promującej Złote Bloki (jak nie wcześniej). Zawsze miło mi się do niej wraca.

Gdy przyszła pora na bis, rozbrzmiały policyjne syreny – ale wszystko w kontrolowanym zamyśle, był to bowiem wstęp do przeboju Supermoce, Męskiego Grania 2023. No i podobnie jak wracam do wspomnień ze stadionowego Podsiadło w 2019 (i wspólnego wykonania wówczas Początku), tak i tutaj zapamiętam tą chwilę na długo, gdyż tradycyjnie (znowu) nie dotarłam na MGO. Więc to był właśnie mój moment MGO, w pełnym składzie i pięknej otoczce. I na koniec – myślę, że nie mógłby ten koncert odbyć się bez Miliona Monet. Myślę, że artyści powinni częściej przekuwać swoje może głupie czasem, może nawet cringowe piosenki z początków kariery i grać je nadal. Bo jak mówi Łukasz zawsze przed zagraniem tej piosenki – to często gęsto właśnie dzięki nim, są teraz tu gdzie są. Nieważne jak głupie, proste a może nawet memiczne by one były te 10 czy 15 lat później. Zawsze istnieje coś takiego jak przearanżowanie wykonania – co właśnie poczynił Mrozu – i przekuł śmieszne Miliony Monet w naprawdę fajne wykonanie, które porywa publikę! Oby więcej takich rearanżacji, ja totalnie jestem fanką!

To był naprawdę fenomenalny koncert i jestem pewna, że podsumowując 2024 rok będzie on w mojej TOP 5 wydarzeń tego roku. Genialni goście, świetne emocje, przepiękna scenografia, odświeżone aranżacje, powroty do przebojów sprzed lat. Naprawdę, jestem spełniona w 98 procentach – no, gdyby jeszcze wymienić tego Pablo E. to byłoby totalne zero zastrzeżeń. W tym momencie nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na nowy materiał. Myślę, że ze Złotymi Blokami zostało zrobione już wszystko co się dało, ale jednocześnie tak, że jeszcze się to nie znudziło i nie przejadło. Nie przekraczajcie tej granicy. Rośnie mi apetyt na nowe!