Autorka tekstu: Oliwia Nowak
Największe wydarzenie muzyczne 2022 roku. W taki sposób zapowiadany był ten niezwykły koncert i dosłownie właśnie tak było! Z okazji 10 urodzin PGE narodowego na płycie stadionu zagrało i zaśpiewało wspólnie 1000 muzyków i to na raz! Jaki był tego efekt? Już śpieszę z odpowiedzią!
Na początku, po wejściu na stadion, wydarzenie zapowiadało się niepozornie. Malutka scena, a raczej mały podest postawiony na płycie stadionu nie zwiastowały fajerwerków, jednak wszystko się zmieniło po rozpoczęciu wydarzenia. Na stadion ogromnymi grupami zaczęli wchodzić muzycy. Ich wejście wyglądało jak huczna parada – była muzyka, flagi i okrzyki. Po kolei swoje miejsca zajmowali gitarzyści, basiści, perkusiści, a na koniec wokaliści. Wszystkie grupy muzyków liczyły grubo ponad 100 osób. Muszę przyznać, że gdy wszyscy ustawili się na płycie stadionu to zdecydowanie zrobiło to na mnie spore wrażenie. Następnie na scenę wkroczyła Joanna „Ruda” Lazer z zespołu Red Lips, której na pewno nie można odmówić jednego – jest ogromnym wulkanem energii. Była ona frontmanką grupy wokalistów i to właśnie ona była głównym głosem większości piosenek. Na scenie mogliśmy zobaczyć również gości specjalnych. Część z nich wystąpiła w swoim repertuarze, a inni postawili na covery.
Koncert otworzył doskonale wszystkim znany utwór Queen „We will rock you”. Charakterystyczny rytm, który publiczność wyklaskała razem z całą licząca 1000 osób orkiestrą okazał się strzałem w dziesiątkę na rozruszanie każdej osoby siedzącej na trybunach. Zaraz potem z głośników wybrzmiał jeden z moich ulubionych polskich utworów czyli „Biała Armia” zespołu Bajm. Muszę przyznać, że liczyłam na to, że na scenie w roli gościa zobaczymy Beatę Kozidrak, ale niestety tak się nie stało. Mimo wszystko muszę przyznać, że Ruda poradziła sobie z tym utworem bardzo dobrze. Trzeci utwór, a my już na scenie mogliśmy zobaczyć pierwszych gości. „Mniej niż zero” zaśpiewane wraz z Januszem Panasewiczem i Janem Borysewiczem z zespołu Lady Pank zachęciło uczestników koncertu do wspólnego śpiewania. Następnie przyszedł czas na piosenkę zespołu „Ira”, czyli „Ona jest ze snu”, a chwilkę później na scenę wkroczyła Urszula, która zaśpiewała swój najbardziej znany hit „Konik na biegunach”, podrywając tym całą publiczność z krzeseł.
Później wypiliśmy razem z Rudą za lepszy czas z pomocą utworu Wilków „Urke”, a z trybun poderwał nas ,,Teksański” zespołu Hey. I to kolejny moment, w którym bardzo żałowałam, że na scenie nie pojawiła się frontmanka zespołu, ponieważ od lat jestem totalnie zakochana w twórczości Kasi Nosowskiej. Kasi nie było, ale już przy następnej piosence pojawił się kolejny gość. Andrzej Krzywy z zespołu De Mono zaśpiewał jeden ze swoich największych hitów, czyli „Moje miasto nocą”, a zaraz po nim usłyszeliśmy jeden z moich ulubionych utworów zespołu Perfect „Nie płacz Ewka” podczas którego publiczność na trybunach odpaliła latarki, które stworzyły niesamowity klimat i spotęgowały wydźwięk tej piosenki. Następnie na scenę po raz kolejny wkroczył Janusz Panasewicz, który wraz z Rudą zaśpiewał utwór „Tacy sami”. I tak właśnie zakończyła się polska część koncertu. Po tej piosence nastąpiła krótka przerwa, która zdecydowanie należała się muzykom, bo myślę, że połączyć tak dużą liczbę wokali i instrumentów w jednym czasie to nie lada wyzwanie.
Część zagraniczną otworzył utwór „Hey Joe a New Story” często grany przez bardzo wielu gitarzystów jednocześnie. Tak było i tym razem. Bardzo rockowe „Highway to hell” AC/DC, „Should I stay or should I go” The Clash, czy „Smells like teen spirit” Nirvany to zdecydowanie utwory, w których Ruda czuła się jak ryba w wodzie. Jej zdarty, zadziorny głos w połączeniu z mnóstwem energii, którą emanuje idealnie zgrały się z tymi utworami, a na scenie wytworzył się istny ogień. I w tym momencie przyszedł czas na najbardziej wyczekiwany przeze mnie moment. Właśnie dla tej wokalistki pojawiłam się na tym wydarzeniu i od początku koncertu nie mogłam się doczekać jej występu. Oczywiście jak zawsze nie zawiodła! Mowa tu o Dodzie, która jak tylko pojawiła się na scenie to nic innego nie miało znaczenia. Wszystkich przyćmiła swoją niesamowitą energią. Zaśpiewała „Sweet child of mine” z repertuaru Guns N’ Roses i rozpaliła scenę do czerwoności. W 2015 roku Doda miała okazję zaśpiewać ten utwór z samym Slashem podczas jego koncertu w Łodzi, a teraz mieliśmy okazję usłyszeć ten utwór w jej wykonaniu po raz kolejny. Moim zdaniem był to zdecydowanie najlepszy występ tego wieczoru, na który warto było czekać. Po Gunsach przyszedł czas na „Satisfaction” od The Rolling Stones, a następnie na „It’s my life” zaśpiewane przez Michała Wiśniewskiego oraz jego żonę i córkę. Po tym rodzinnym występie usłyszeliśmy „Enter Sandman” Metallici w wykonaniu Rudej, który z założenia był ostatnim utworem, ale publiczność nie dała za wygraną i na bis ponownie wybrzmiała „Biała Armia” podczas, której wystrzeliło efektowne confetti.
I tak zakończyło się największy wydarzenie 2022 roku. Muszę przyznać, że widząc rozmiar sceny po wejściu na stadion byłam dość sceptycznie nastawiona. Jednak zaraz po rozpoczęciu moje obawy zostały rozwiane. Tysiąc muzyków na jednej scenie to widok, który naprawdę robi wrażenie. Uważam, że cały koncert to bardzo ciekawy, oryginalny, ale na pewno też trudny do zrealizowania koncept. Z pewnością trzeba docenić wykład pracy, ilość prób i ogrom chęci, które włożyły w to wydarzenie wszystkie zaangażowane osoby. Ja osobiście bardzo lubię rockową muzykę, a ten koncert był nią wypełniony po brzegi. Jedyny aspekt do którego mogę się przyczepić to fakt, że przez nie najlepsze nagłośnienie nie zawsze było dobrze słychać wszystkich wokalistów i muzyków, ale poza tym wszystko było w jak najlepszym porządku, a ja bawiłam się świetnie. Jako, że wydarzenie było zorganizowane z okazji 10 urodzin PGE Narodowego to chyba nie pozostało nic innego, jak życzyć wszystkiego najlepszego oraz jeszcze większej ilości takich świetnych wydarzeń na tym obiekcie!