Fot. Materiały Redakcyjne
Smolasty zalicza się obecnie do grona najciekawszych i najpopularniejszych muzyków w Polsce, a jego utwory znają i śpiewają nie tylko najmłodsi. To było widać również na tym koncercie, gdyż przekrój wiekowy był naprawdę zaskakujący. Artysta tworzy muzykę z pogranicza R&B, popu i rapu, na scenie jest obecny już kilka dobrych lat i mimo młodego wieku, wyrobił sobie już coś na kształt własnej, rozpoznawalnej marki.
W ubiegły czwartek utalentowany raper młodego pokolenia zagrał koncert w legendarnej Stodole w Warszawie, w którym miałam zaszczyt uczestniczyć. Choć koncert rozpoczął się z około 15-minutowym opóźnieniem oraz trwał tylko nieco ponad godzinę, publiczność licznie zgromadzona pod sceną bawiła się świetnie i nie zawiodła! Artysta wykonał swoje największe hity, a wierni fani chętnie śpiewali razem z nim, znając każde słowo piosenki. Pojawiły się takie utwory jak: “Papito” gorąco wywoływane i odśpiewane dwukrotnie, jakże pasująca do tego chłodnego listopadowego wieczoru “Herbata z imbirem”, wakacyjny hit “Pijemy za lepszy czas”, czy jeden z ostatnich największych przebojów, nagrany w duecie z Dodą – “Nim zajdzie słońce”. Jak i również nieco starsze numery wokalisty, takie jak: “Duże oczy”, “Tusz” czy “Fake Love”, a nawet “Uzależniony” sprzed aż pięciu lat, z rekordowymi wyświetleniami w serwisie YouTube.
Moja przygoda ze Smolastym oraz poznanie sylwetki artystycznej tego muzyka rozpoczęła się kilka lat temu poprzez Roberta Gawlińskiego i zespół Wilki. Raper bowiem ma na swoim koncie współpracę ze wspomnianym artystą, którego fanką jestem od lat. Bywało także, że grali po sobie na jednej scenie na koncertach plenerowych w tej samej miejscowości.
Nie był to mój pierwszy koncert Smolastego, ale pierwszy klubowy. Czy najlepszy? Ciężko stwierdzić. Osobiście uważam, że każdy koncert danego artysty ma swój nieco inny, niepowtarzalny klimat i urok, a pod pojęciem lepszy-gorszy często kryje się wiele ukrytych znaczeń i bardzo subiektywnych odczuć i wrażeń. Co do samego artysty, każdy ma też prawo mieć lepszy lub gorszy dzień. Magia koncertów klubowych jesienią i zimą też jest na swój sposób wyjątkowa i zdecydowanie różni się to od koncertów plenerowych latem. Publiczność często też jest różna. Można odnieść również wrażenie, że na koncert biletowany klubowy w przeważającej większości przychodzą bardziej zdecydowani i nazwijmy to prawdziwi fani, sympatycy, a nie nieprzypadkowa publiczność. Tworzy to tym samym wyjątkową atmosferę oraz przestrzeń na złapanie lepszego i bliższego kontaktu na linii artysta-fan.
W czwartek pod sceną można było doznać wielu pozytywnych emocji i wrażeń. Było także wiele wzruszeń, a Smolasty zaskakiwał anegdotkami oraz różnymi niespodzianko-fantami rzucanymi w stronę publiczności ze sceny, takimi jak swoje okulary przeciwsłoneczne, skórzana kurtka, a nawet telefon wraz ze świeżym nagraniem wprost ze sceny.
Osobiście uważam ten koncert za udany i chętnie bym go powtórzyła, choć zawsze mogłoby być lepiej i odczuwa się lekki niedosyt, zwłaszcza że, jak już wcześniej wspomniałam, koncert ten nie zalicza się do najdłuższych, a na bis zagrany został raptem tylko jeden przebój. Nie daje to jednak zbyt wielu powodów do narzekania, bowiem każdy koncert jest na wagę złota jako miła forma odskoczni od szarej nudnej listopadowej rzeczywistości dnia codziennego. Warto tutaj także zaznaczyć, że jeszcze równo dwa i trzy lata temu, przez panującą pandemię, o takich koncertach mogliśmy jedynie pomarzyć. Doceniajmy zatem takie możliwości. Smolastemu, dodatkowo jako swojemu rówieśnikowi, z całego serca życzę dalszych sukcesów muzycznych i wielu równie udanych, a nawet lepszych(!), koncertów 🙂
Autor: Pamela Obuchowska