Relacja: Sadza 2.0. – Brodka na scenie klubu Palladium. Zwykły koncert czy może artystyczny performance?
Fot. Materiały Redakcyjne
W piątek 28 kwietnia w warszawskim Palladium w ramach trasy Sadza 2.0. wystąpiła Monika Brodka. To co wydarzyło się na scenie zdecydowanie trudno nazwać tak po prostu koncertem. Było to coś znacznie więcej… muzyczny, artystyczny performance, który oczarował publiczność zebraną pod sceną.
Zanim jednak przejdę do tego co działo się podczas koncertu warto najpierw wspomnieć o scenografii, która była jednym z najważniejszych elementów tego niezwykłego show. Na początku zapowiadało się niepozornie. Po wejściu do klubu zobaczyłam, że scena zasłonięta została płachtą. Nie było w tym jednak nic nadzwyczajnego. To częsty zabieg stosowany przez artystów. Przed koncertem scena jest zasłaniana, a przy pierwszych dźwiękach instrumentów płachta zostaje zerwana i odsłania zespół stojący na scenie. Byłam pewna, że tak będzie i tym razem.
Okazało się jednak, że bardzo się myliłam. Płachta zasłaniająca scenę pełniła zupełnie inną rolę, wyświetlane były na niej wizualizacje, które często wyświetlane są na ekranach za artystami. W przypadku tego koncertu wizualne wyświetlane były zarówno za wokalistką na ekranach, obok niej na kawałkach materiału jak i z przodu na wspomnianej płachcie. I tak przez cały koncert! Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Dzięki temu zabiegowi na scenie stworzyło się coś na kształt wirtualnego świata 3D. Wszystko wyglądało na mniej rzeczywiste i swoiście odrealnione co idealnie wpasowywało się w klimat ostatniej płyty artystki, którą promuje właśnie ta trasa.
Ale przejdźmy w końcu do samego koncertu, który rozpoczął się od intra. Z głośników usłyszeliśmy głos małej Moniki oraz jej taty. Wokalistka będąca jeszcze wtedy dzieckiem śpiewała piosenkę o góralu. Po zakończonym intrze Brodka rozpoczęła swój występ niezwykle klimatycznym utworem z płyty Sadza, czyli „Wpław”. Już od pierwszych dźwięków wyczuć można było wspomniany wcześniej klimat odrealnienia dzięki tajemniczemu tekstowi i głębokiemu, ciemnemu brzmieniu głosu wokalistki. Kolejną piosenką była delikatna, bujająca jednak budząca lekki niepokój „Taka to zima”. Następnie przyszedł czas na tytułową „Sadzę”, czyli jeden z moich ulubionych utworów Brodki. Singiel został wykonany najpierw w Reworku z płyty w wersji delux przez rapera 1988, a później w klasycznej wersji, solo przez wokalistkę. Piosenka „Sadza” od pierwszych dźwięków kojarzy mi się z dymem, zaduchem, mrokiem i właśnie dokładnie taki wydźwięk miała również podczas koncertu, a palone przez Brodkę i resztę zespołu na scenie papierosy oraz wyświetlane wizuale jeszcze bardziej potęgowały ten niesamowity efekt.
Nie zabrakło również miejsca dla utworów z kultowej płyty piosenkarki Granda. Usłyszeliśmy genialne „K.O”, wpasowujące się idealnie w klimat trasy „Saute”, a w późniejszej części koncertu rytmiczną „Krzyżówkę dnia” delikatne „Kropki kreski” i bardzo oryginalne „Bez tytułu”. Jednak wszystkie te utwory zostały prze aranżowane w taki sposób, żeby klimatem pasowały do obecnej trasy. I wyszło to znakomicie! Dzięki temu koncert tworzył idealnie spójną całość. To jednak oczywiście na koniec piosenek z Sadzy. Zaraz po Grandowym „Saute” usłyszeliśmy psychodeliczną „Utratę”, która w połączeniu z wizualizacjami i swoim mocno mrocznym klimatem oraz melorecytacją przeniosła wszystkich w zupełnie inny wymiar.
I w końcu nadszedł też czas na utwór, na który czekałam najbardziej (po reakcjach publiczności wydaje mi się, że nie tylko ja). Mowa tu o moim ukochanym singlu „Monika” z ostatniej płyty Brodki. Od pierwszych dźwięków zakochałam się w tej piosence i pomimo tego, że od wydania krążka upłynęło już sporo czasu mogę jej słuchać codziennie. Na żywo ten utwór sprawdza się idealnie, dzięki chwytliwemu refrenowi i wersowi głośno wykrzyczanemu przez publiczność „Monika! Gdzie tu sens gdzie logika w tym całym ja i Ty”? Choć ja muszę przyznać, że najbardziej w tym kawałku do gustu przypadają mi zwrotki, a szczególnie druga zaczynająca się genialnym wersem „W brzydocie tego miasta odnajdowali komfort. Na balach tańczyli popierdolone tango”. Czysta magia, bardzo się cieszę, że kolejny raz miałam okazję usłyszeć ten utwór na żywo.
Poza „Moniką” usłyszeliśmy także „Hydroterapię”, czyli kolejny genialny kawałek z Sadzy. Odrealniony, mroczny, a za razem delikatny o bardzo przejmującym tekście. Następnie przyszedł czas na powrót do przeszłości. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że usłyszę ze sceny jeden z najbardziej znanych hitów Brodki czyli „Ten” oczywiście podobnie jak utwory z Grandy został on wykonany w nowej aranżacji, ale myślę, że był to bardzo fajny ukłon w stronę długoletnich fanów wokalistki. Koncert piosenkarka zakończyła piosenką „Outro”, która też mocno nawiązuje do przeszłości. Ale w jaki sposób? O tym przekonajcie się sami słuchając tego kawałka.
Nie zabrakło oczywiście bisu i to nie jednego! Wokalistka wróciła na scenę razem z Schafterem, z którym wykonała Rework „Hydroterapii”, a następnie przyszedł czas na jedyny cover tego wieczoru, czyli „Jezioro szczęścia” zespołu Bajm. Byłam tym wykonaniem bardzo pozytywnie zaskoczona, bo była to naprawdę świetna interpretacja. W tym momencie wokalistka zeszła ze sceny by po chwili powrócić na nią z kolejnym bisem, który rozpoczęła utworem „Wpław” i to był pierwszy moment koncertu , w którym wokalistka stanęła przed wspomnianą na początku płachtą. Poczułam wtedy, że ta tajemnicza bariera, która towarzyszyła mi przez cały koncert została zerwana. Jednak najlepsze Brodka zostawiła na sam koniec! Podczas piosenki „Monika” wokalistka rzuciła się w tłum i niesiona po sali na rękach zgromadzonej publiczności śpiewała utwór, a później stojąc na barierkach bawiła się razem z rozemocjonowaną widownią. Wtedy bariera pękła już całkowicie i było to jedno z najlepszych zakończeń koncertów jakie miałam okazję przeżyć.
Odpowiadając na pytania zawarte w nagłówku: koncert czy artystyczny performance? Uważam, że zdecydowanie był to niezwykły performance. Monika tworząc pewnego rodzaju barierę poprzez śpiewanie całego koncertu za płachtą mocno zaryzykowała. Myślę, że taki krok nie każdemu może się spodobać. Jest to coś zupełnie niecodziennego i ryzykownego. Ja jednak mimo, że na początku nie przekonana później byłam już zachwycona. Ten koncert to performance dopracowany w każdym calu. Scenografia, wizuale, nowe aranżacje starych utworów, do tego charyzma wokalistki i otulający, mroczny ciemny głos. To wszystko tworzyło niezwykle spójną, psychodeliczną całość, przenoszącą wszystkich zgromadzonych pod sceną do zupełnie innego świata, z którego nie chciało się wracać!