
Fot. Materiały Redakcyjne
Miętha to grupa, która jest coraz częściej na językach osób ceniących alternatywny pop. Wszystko za sprawą wielu kolaboracji z takimi artystami, jak Vito Bambino, Sanah, Natalia Szroeder, czy Margaret. Zapewne m.in. za sprawą tak głośnych nazwisk u swego boku Miętha zyskuje coraz większą popularność. Ale czy jest to wyłącznie tworzenie w cieniu innych artystów? Dziś Wam o tym opowiem, bazując na własnym, po koncertowym doświadczeniu.
Całe wydarzenie zaczęło się około godz. 20:30, a w ramach rozgrzewki 1/2 Mięthy, czy AWGS wskoczył na scenę, by zapodać kilka beatów oraz by zajawić, nad czym aktualnie pracuje ze Skipem. Swoją drogą bardzo fajny zabieg, by podczas rzeczywistego koncertu na żywo dać słuchaczom przedsmak tego, co być może niebawem trafi w ich dłonie, doceniam.
W okolicach godz. 21:00 na scenę wszedł już pełen skład Mięthy na czele z muzykami grającymi na instrumentach. Tutaj ponowne bardzo pozytywne zaskoczenie. Wielu artystów rezygnuje z zapraszania na swoje koncerty pełnoprawnego zespołu, i uważam, że Mietha tworzy muzykę, która na spokojnie poradziłaby sobie bez instrumentów na żywo, ale nic nie smakuje tak dobrze, jak tego typu koncert z prawdziwego zdarzenia. Super było móc usłyszeć gitarę, czy klawisze na żywo. Doceniam dodatkowy wkład w granie koncertów na żywo wyznając zasadę – nie na pół gwiazdka, a w stu procentach.
Podczas show całą uwagę skradł Skip, czyli 1/2 Mięthy, który jak się okazuje, posiada niesamowitą charyzmę, naturalne obycie ze sceną, odwagę, by angażować się w rozmowę z publiką i co najważniejsze wokal, który zapada w pamięć. Muszę przyznać, że będąc na tym koncercie, kilkakrotnie sobie zadałam pytanie, czy ja naprawdę wcześniej słyszałam ten wokal? Brzmiał on na żywo o niebo lepiej niż na studyjnych nagraniach. To komplement, który warto powiedzieć głosno – nie oszukujmy się, rzadko takie słowa padają, gdyż zazwyczaj artyści wypadają na żywo słabiej wokalnie.
Cały set był dość chaotyczny jeśli chodzi o organizację, nie do końca rozumiem schodzenie ze sceny w połowie koncertu, by na okrzyk ludzi na nią wrócić i zagrać pozostałą część setlisty. Możliwe, że to zabieg do tego, by pobudzić tłum, ale na tym koncercie zdecydowanie nie brakowało energii, wbrew przeciwnie. Miętha posiada bardzo oddanych słuchaczy, którzy często ich przekrzywili, czy nawet dopominali się o zagranie utworów, których niestety tym razem zabrakło w setliście.
Miętha to duet, który ma potencjał na to, by podbijać stadiony. Jest ku temu aż kilka powodów, by tak sądzić. Panowie potrafią owinąć sobie publiczność wokół palca, która często jest najtrudniejszym elementem do okiełznania, a oddany tłum to klucz do sukcesu. Do tego dochodzi talent produkcyjno & wokalny, który urzeka – po tym koncercie ciężko odkleić się od ich twórczości i śmiem twierdzić, że Miethę trzeba posłuchać na żywo, by zrozumieć ten “vibe”. Dodatkowo Panowie posiadają charyzmę, której często brakuje artystom. Chciałabym ich zobaczyć na dużej scenie i tego im szczerze życzę. Do następnego!