NewsroomRecenzje

Recenzja: Lana Del Rey “Chemtrails Over The Country Club”

Fot. Materiały Prasowe / Universal Music Polska

Fot. Materiały prasowe / Universal Music Polska

Od wydania ciepło przyjętego “Norman Fucking Rockwell” minęły dwa lata. Artystka nie osiada jednak na laurach i w marcu 2021 roku sprezentowała światu swój siódmy album studyjny, a tuż za rogiem czai się kolny długogrający krążek, którego premiera została zaplanowana na październik bieżącego roku. Jak brzmi nowe wydawnictwo amerykańskiej wokalistki i dlaczego dzikość serca Lany Del Rey jest tylko połowiczna? O tym w recenzji albumu “Chemtrails Over The Country Club”.

Minimalizm, nostalgia, nieśmiałość – oto trzy składniki otwierającego “White Dress”, kompozycji, która rozbudza zmysły swoją delikatnością i przyciąga intymnością. Lana Del Rey zachwyca tu niespotykaną u niej wcześniej manierą wyszeptywania falsetu. Ten łamany rejestr robi przeogromne wrażenie, a w połączeniu z bardzo osobistą warstwą liryczną, tworzy czytelny zapis emocji samej autorki, jeszcze z czasów, gdy była kelnerką w białej sukience. Niepewność i zagubienie z tamtych lat objawia się tu w wykonie Lany, która pozwala sobie na nietypową pogoń za instrumentami, momenty zawahania i błogiej radości z bycia zauważoną przez mężczyznę z konferencji Men in Music Business. Wszystkie te elementy owocują jednym z najbardziej zapadających w pamięć wersów na całej płycie. 

Kontrast do fenomenalnego “White Dress” stanowi tytułowe “Chemtrails Over The Country Club”, które, mimo iż przyjemne dla ucha, obfituje w dużo bezpieczniejsze rozwiązania kompozycyjne. To klasyczny utwór Lany Del Rey, z przyjemną, chwytliwą liryką, balladowym nastrojem i potencjałem na długaśną sesję live, jednak jak na taką ilości słowa “biżuteria” w tekście, “Chemtrails Over The Country Club” cierpi na brak muzycznych błyskotek. Szczęśliwie instrumentaliści zostawiają tu sporo przestrzeni dla świetnego popisu solistki, której melodyjność najpiękniej wypada w wersach:

 “I’m in the wind, I’m in the water, nobody’s son, nobody’s daughter”

Z kolei “Tulsa Jesus Freak” już po pierwszym wersie przyciąga uwagę. Głos Lany przyjemnie kołysze się do rytmu bossa nova, a charakteru dodają mu autotune’owe dociągnięcia. Nie należy jednak przywiązywać się do tego efektu, gdyż jest on raczej epizodycznym elementem utworu, klamrą spinającą początek z końcem i miłym powiewem świeżości. Najlepiej wybrzmiewa tu wzmacniana chórem fraza „white – hot forever”, której harmoniczność dodaje mocy i uroku całej kompozycji. 


Zamów album “Chemtrails Over The Country Club”


Szereg bezpiecznych rozwiązań powraca w balladzie “Let Me Love You Like A Woman”. Na próżno doszukiwać się tu choć skrawka charakterności “White Dress”, czy klimatyczności “Chemtrails Over The Country Club”, aczkolwiek utwór zyskuje za sprawą emocji i rozmarzonej aury Lany Del Rey.  O ciarki przyprawiają świetne przełamania kompozycyjne, głębia wyśpiewanego “bittersweet”, czy wokalna ucieczka Lany przed repetytywną melodią w wersie:

“We could get lost in the purple rain, Talk about the good ol’ days”


Balladowy nastrój utrzymano też w “Wild At Heart”, choć tutaj postawiono na pogodę, ciepło i rytmiczność refrenów.  Na pozór smutnawa kompozycja przeradza w utwór country wraz z pierwszym przejściem fingerstyle’a w pewne, pełne wybicia akordów. To właśnie w “Wild At Heart“ pierwszy raz zauważa się różnorodność łączonych nastrojów, w końcu siódmy album Lany obfituje w eksplorowanie wszystkich oblicz utworów i nadawanie im wielu warstw, wielu emocji, ubieranie ich w przeróżne odczytania. 

Tę różnorodność wybitnie obrazuje “Dark But Just A Game”, gdzie największą siłą utworu są liczne przeskoki między tonacjami dur –moll. Dochodzi tu do częstych zmian melodii czy intensywności wokalu, a co ważniejsze, dwa skrajnie brzmiące nastroje spotykają się tu w jednej kompozycji, przechodząc płynnie z jednej w drugą. Nie sposób oprzeć się albumowej szóstce. Jej bas i tamburyno to niemal hipnotyzująca sekcja, co więcej gitara błyszczy tutaj jak na żadnym innym utworze. Błyszczy też sama wokalistka, jej głos pięknie opowiada o sławie, o jej wadach i zmianach zachodzących w człowieku. Niesamowite wrażenie robi też otwarta fraza kończąca, otwarte zakończenie i złowroga cisza. Czyste piękno i zdecydowanie najlepszy utwór na tej płycie. 

Niestety do tej fali zachwytów dodano nam łyżkę dziegciu i druga połowa albumu bogata jest raczej w sporadyczne uśmiechy i sporo rozczarowań. Mówiąc o uśmiechach mam przede wszystkim na myśli wyższe rejestry Lany w “Not All Who Wander Are Lost”, gdzie z przyjemnością wsłuchiwać się można w tytułową frazę, nawiązującą do twórczości J.R.R Tolkiena oraz przemiłe akcenty instrumentalne w “Yosemite” i “Dance Till We Die” , gdzie ciepło akustycznej gitary, rytm bębnów i finezja saksofonu wprost skradają serce już po pierwszym odsłuchu. 

Jednak końcówka “Chemtrails Over The Country Club” to też pasmo monotonii i próśb o wypełnienie narastającego niedosytu. Gościnne występy w “Breaking Up Slowly” i “For Free” poniekąd przerywają znużenie, przychodząc z obietnicą nowych brzmień, jednak i te nie są zbyt satysfakcjonujące. Brak tu charakteru, wyrazistych fraz, wersów, które ciągnęłyby słuchacza za ucho. To właśnie brak zaangażowania w ostatnie utwory, rzutuje na wrażenie z odsłuchu całości krążka, który zdaje się być zbudowany z dwóch autonomicznych, skrajnie innych cząstek. 

Początek zachwyca różnorodnością, niezbadanymi wcześniej rejestrami Lany Del Rey, nowym podmiotem lirycznym w jej tekstach, zupełnie innym rodzajem nostalgii i niejednoznaczną aurą każdego utworu. W tym samym czasie końcówka odcina się od tej koncepcji, rozgrywana jest bezpiecznie, bez gwałtownych przełamań i zdecydowanie bardziej “na jedno kopyto”. Pierwsza cząstka karmi nas pięknymi, pamiętnymi strofami, w czasie, gdy druga pełna jest wyliczanek pokroju:

“Seasons may change, But we won’t change […] Seasons will turn , The world, it will turn”

Mimo tej goryczy “Chemtrails Over The Country Club” to zdecydowanie jedno z najlepszych wydawnictw Lany Del Rey w karierze i warto po nie sięgnąć, choćby dla tych przecudownych utworów otwierających, dla hipnotyzujących melodii i dla nostalgicznej, urzekającej historii Lizzy Grant. 

Autorka tekstu: Martyna Nowak