NewsroomRecenzje

Recenzja: Imagine Dragons „LOOM”

okładka Imagine Dragons Loom

Czerwiec obfitował w nowe wydawnictwa. W zestawieniu najgorętszych premier miesiąca, które ukazało się na naszym portalu, nie zabrakło zespołu Imagine Dragons. 28 czerwca w serwisach streamingowych i sklepach pojawił się ich najnowszy album „LOOM”. Fani z pewnością czekali na niego z niecierpliwością. Posłuchajmy go wspólnie.

Po ciepło przyjętym podwójnym albumie Mercury – Acts 1&2 i krótkiej przerwie, członkowie Imagine Dragons powrócili do słuchaczy z nową porcją muzyki. Dan Reynolds wspominał w mediach społecznościowych, że praca nad „LOOM przypominała emocjonalny rollercoaster. Każda z piosenek nawiązuje do emocji i stanów, które przeżywali muzycy – smutku, złości i samotności, ale też radości i miłości. Idąc za słowami Reynoldsa, album jest jednocześnie pogodny i zabawny, jednakże nie brakuje na nim cięższej tematyki.

„LOOM” – tytuł, który skrywa wiele znaczeń

W dosłownym tłumaczeniu „loom” oznacza niechciane, nieprzyjemne wydarzenie wywołujące niepokój. „To, że coś się zbliża, niekoniecznie zwiastuje nadejście zła. To może oznaczać coś dobrego – komentuje frontman Imagine Dragons. Wobec tego tytuł płyty zyskuje nieco przewrotny wydźwięk. Mieści się w nim to, co pozytywne, jak i to, co negatywne. Przypomina, że dobro nie istnieje bez zła, trochę jak w ying i yang. W przytoczonych słowach piosenkarz podsuwa słuchaczowi trop do zrozumienia treści piosenek, które znajdują się na albumie.

muzycy Imagine Dragons

fot.: materiały prasowe Universal Music Polska

Jest porywająco i tanecznie – pop i alt-rock mają się dobrze

LOOM” sprawia wrażenie płyty lekkiej w odbiorze. Promujący wydawnictwo singiel „Nice To Meet You” bardzo dobrze radził sobie w stacjach radiowych. Choć przy pierwszym odsłuchu miałam wrażenie, że jest to piosenka nazbyt prosta, z czasem się do niej przekonałam. Być może taki był zamysł – wypuścić coś, czego przyjemnie się słucha i co od razu, bez większego namysłu, trafia do słuchacza. W końcu wszyscy lubimy muzykę, do której można się, mówiąc kolokwialnie, pogibać”.

Piosenki zebrane na albumie cechuje brzmienie charakterystyczne dla twórczości Imagine Dragons. Składają się na nie popowe melodie, intensywne bity i elektroniczne wstawki. Każda z nich jest utrzymana w podobnym klimacie, lecz nie uznałabym tego za wadę. Na pierwszy plan wybija się charakterystyczny głos Reynoldsa – ciepły i jednocześnie donośny, ale nie krzykliwy (chyba, że wymaga tego konkretny moment w piosence, wtedy wokalista daje czadu).

Na uwagę zasługują hymniczne wręcz refreny („Gods Don’t Pray”, „Take Me To The Beach”), melodie zachęcające do tańczenia (singlowe „Nice To Meet You”) i piosenki idealne do nucenia ze znajomymi („In Your Corner”). Nie brakuje także emocjonalnego, wyrażającego troski o przyszłość „Fire In These Hills”, które niesie dyskotekowa melodia i saksofonowe wstawki.

Paranoiczny, lekko obłąkany hip-hop-rock

Otwierający album numer „Wake Up” cechuje dynamika podobna do tej, którą słychać w twórczości Gorillaz. Associated Press określiło go jako „paranoiczny, lekko obłąkany hip-hop-rock” i coś w tym jest. To piosenka, która odznacza się solidnym groovem, ma mocne zwrotki i refren. Zaczyna się intensywnie i zdecydowanie na tej intensywności nie traci. Emocje utrzymują się cały czas na wysokim poziomie – na szczęście kanalizuje je chwytliwy refren „Everybody’s comin’ for you, wake up/Everybody’s comin’, wake up”. Jestem pewna, że będzie głośno śpiewany podczas koncertów.

fot.: materiały prasowe Universal Music Polska

„Gods Don’t Pray” odznacza się bujającym reggae bitem i konkretnym wokalem. To jedna z tych piosenek, której oś wyznacza refren. Odnoszę wrażenie, że w tym przypadku zwrotki stanowią zaledwie tło opowiadanej historii. Przygotowują słuchaczy na kulminacyjny moment, czyli głośne „Gods don’t pray, Gods don’t pray”, które można dośpiewywać na cały głos wraz z Reynoldsem. Za sprawą melodii i mocnego, syntezatorowego uderzenia w refrenie, kawałek ten będzie jednym z moich ulubionych.

„Take Me To The Beach” to letnia oda, w której dominują gitarowe partie, a uwagę przykuwa mocno przesterowane, powtarzające się słowo „take” przed każdym z refrenów. „In Your Corner” niesie boom-bapowy, oldschoolowy bit, a w tle przebijają się chórki.

Podobnie taneczne, porządne popowe momenty, odnajdziemy w pozostałych kawałkach na płycie. Ze schematu wyrywa się „Don’t Forget Me”, czyli ballada utrzymana w tempie kołyszącego walca, traktująca o uczuciu, którym darzyło się bliską osobą. Można odczytywać ją przez pryzmat biografii wokalisty, który w tym roku oficjalnie rozstał się ze swoją żoną.

Warto dać tej płycie szansę

Uważam, że należy dać tej płycie szansę. Świetnie sprawdzi się, jako towarzysz samochodowych podróży w pojedynkę lub ze znajomymi. Nie męczy zanadto uszu, dobrze się jej słucha, całkiem pozytywnie nastraja. Ma więc wszystkie te cechy, które w dużej mierze są pożądane przez słuchaczy popu i indie rocka.

Radiowe i zapadające w pamięci melodie to nie wszystko, co „LOOM” ma do zaoferowania. Owszem, teksty są skonstruowane w dość prosty, by nie powiedzieć banalny, sposób. Przy czym, czy muzyka popowa nie operuje nieco prostszymi środkami wyrazu? Porównując „LOOM” do poprzednich wydawnictw Imagine Dragons mogę śmiało stwierdzić, że choć muzycy nie wyważają drzwi innowacyjnymi rozwiązaniami, to nadal trzymają niezły poziom.