NewsroomWywiady

PAULA ROMA w rozmowie z WLKM.pl: „Jestem tu i teraz”

W ubiegłym roku debiutowała EPką pt. “Cześć, tu PAULA ROMA”, którą zapewniła sobie dobre miejsce na rynku muzycznym. Teraz szykuje się do wydania pełnego albumu. Sukcesywnie ukazują się single zapowiadające nowe wydawnictwo – najnowszy z nich to “Bonjour Madame”, który idealnie oddaje charakterystyczne dla niej inspiracje francuskim stylem. W ramach wywiadu poruszyłyśmy temat nie tylko muzycznych nowości, ale także początków kariery, artystycznego rozwoju, inspiracji oraz niezmiennie – legalnego kupowania muzyki.

Na początku chciałabym zapytać o najnowszy singiel – „Bonjour Madame”. Jaka jest historia tworzenia tej piosenki?

Zawsze mówię, że historia „Bonjour Madame” jest bardzo ciekawa, a później się okazuje, że jest taka tylko dla mnie (śmiech). Uwielbiam ten numer, ale nie byłam pewna, czy powinien zostać singlem.  Później zawitało porządne lato, a ja zaczęłam się zastanawiać, dlaczego zawsze czekam na jesień i zimę. W końcu coś mnie tknęło, że to dobry numer na wakacje – jest lekki i z fajną linią graną na gitarze przez Jurka Zagórskiego. Drugim bodźcem było to, że nie miałam jeszcze piosenki, która łączyła mnie z Francją. Paryż wciąż mnie inspiruje i jest pewną cząstką mnie.

Minęło kilka tygodni od premiery i to chyba już dobry czas, żebyś mogła ocenić jego odbiór.

Jestem bardzo zadowolona, ponieważ im dalej w las z tymi singlami, tym bardziej uczę się nie mieć oczekiwań. Oczywiście staram się robić, co tylko w mojej mocy, żeby premiera miała piękny anturaż, ale zaczynam pomalutku i bez presji. Singiel został bardzo ciepło przyjęty i faktycznie dziennikarze większości stacji radiowych mówili o tym, że jest lekki i otulający – a taki był zamiar. Jestem zadowolona!

Tak, jak wspominałaś, czuć inspirację Francją, chociażby już w samym tytule. Wiem też, że mieszkałaś tam przez jakiś czas i chyba pozostało Ci coś z paryskiego stylu. Jak myślisz, z czego to wynika?

Dziękuję, to spory komplement. To była najbardziej spontaniczna sytuacja w moim życiu, a ściągnęły mnie tam zawodowe sprawy męża. Pewnego dnia zapytał, czy możemy pojechać, bo to może być dla niego szansa. Wtedy nie miałam żadnego kontraktu z wytwórnią i nic mnie tutaj nie trzymało, oczywiście oprócz rodziny. Postawiłam wszystko na jedną kartę, a moim priorytetem było poszukiwanie inspiracji i nauka języków. Mąż się spełniał i można rzec, że ja też miałam na to przestrzeń. Z perspektywy czasu widzę, że wszystkie drogi, którymi chodziłam miały na mnie wpływ. Przesiadywałam na przykład na wzgórzu Montmartre, na którym śpiewała Edith Piaf. Nigdy nie zapomnę, jak usiadłam w kafejce naprzeciwko, zamówiłam sobie kieliszek białego wina i obserwowałam malarzy, którzy tam tworzą. Co ciekawe, oni należą do związku paryskich artystów, w którym dożywotnio wykupują miejsce na wzgórzu. Kolejka jest długa i mówi się o tym, że czeka się na to, aż ktoś odejdzie, żeby zwolnił miejsce. Siadywałam obok, obserwowałam ich i absolutnie pochłonął mnie ten świat. Po pewnym czasie poczułam wielką potrzebę spróbowania sił w zawodowym śpiewaniu – tylko wtedy nie byłam zbyt pewna siebie. Chciałam pójść do francuskiego The Voice, ale zabrakło mi odwagi. Później wróciliśmy po to, żebym mogła spróbować. Kiedy leciałam samolotem, uroniłam łezkę nostalgii, smutku, a może właśnie szczęścia, a w mojej głowie powstała myśl, że teraz zaczynam działać – bo jeżeli nie teraz to już nigdy. I tak powstała PAULA ROMA.

Paryż czuć nie tylko w piosence, ale też w klipie. Jest zupełnie inny od poprzednich, bo nie jest reżyserowany. Dzięki temu zabrałaś słuchaczy w podróż nie tylko do Paryża, ale do swojego prywatnego świata. Skąd pomysł, żeby postawić na osobiste nagrania?

Bardzo ładnie to powiedziałaś – pomysł powstał z potrzeby niereżyserowania. Wiadomo, pierwszy pomysł, jaki się nasuwa to zabrać ekipę do Paryża i nakręcić klip. Jednak pojawiły się logistyczne problemy, a moja intuicja wskazywała na to, żeby spróbować zrobić to inaczej. Stwierdziłam, że najlepiej będzie, jak po prostu pokażę trochę mojego prywatnego świata z tamtych czasów. Pewnie te obrazki nie są idealne, ale taki był mój zamysł.

Chciałabym trochę się odnieść do poprzedniego singla „Cześć tu Złość”. To dość niecodzienne spojrzenie na tę emocję – pokazałaś jej pozytywną stronę. Co Cię do tego zainspirowało?

Inspirują mnie emocje – moje i moich najbliższych. Zrozumiałam, że złość blokowała mnie przez wiele lat. Widzę siebie i chyba inni mnie widzą jako bardzo radosną i zawsze miłą dziewczynę. Cieszę się, że tak jest, ale przez to szybko można zbyt mocno przesunąć wszystko na drugi koniec szali. Nie potrafiłam się zezłościć, kiedy ktoś sprawiał mi przykrość, a takich sytuacji w życiu jest dużo. Szukałam ujścia emocji, bo często ogarniał mnie zbyt duży smutek. Postanowiłam popracować nad tą emocją, a później to zainspirowało mnie do napisania tej piosenki. Mentalnie w mojej głowie wszystko zaczęło się rozkręcać od „Cześć tu Miłość”, dlatego zrozumiałam, że mogę połączyć te dwie emocje w taki sposób, by ze sobą rozmawiały. Tak powstał pierwszy wers: „Cześć tu złość. Pokrótce powiem ci, co u mnie”. To była prosta fraza, nawet czasami zastanawiałam się, czy nie zbyt prosta jak na mnie, bo lubię zawiłe łamania zdań. Jednak uznałam, że złość sama w sobie jest trudnym uczuciem i często ma wyłącznie negatywny wydźwięk. Uznałam, że pora pokazać ją w pozytywnym świetle.

Skoro już mówimy o EPce to chciałabym cofnąć się do piosenki, w której śpiewasz, że „nie lubisz wracać tam, gdzie byłaś”. To po prostu Twoje spojrzenie na życie, czy może jednak pewne nawiązanie do Pana Zbyszka Wodeckiego? Bardzo lubię jego twórczość i nurtuje mnie to, od kiedy usłyszałam tę piosenkę.

Miło mi, że to zauważyłaś. Niewiele osób zwróciło na to uwagę. Tak, to było celowe. Bardzo cenię Zbigniewa Wodeckiego jako artystę. Pisał prosto, ale w tak piękny sposób, że trafiało do serca. Piosenkę „A może” pisałam w domu przy pianinie, a przede mną leżało kilka płyt, w tym złota kolekcja Zbigniewa Wodeckiego. Kiedy spojrzałam na tę płytę, zaczęłam się zastanawiać, co mogłabym od niego zaczerpnąć. Zainspirowałam się tym wersem, ale zrobiłam to na swój sposób. W tekście brakowało mi zdania o tym, że nie chcę się cofać, ponieważ  jestem tu i teraz. Tak powstało zdanie „ja nie lubię wracać tam, gdzie byłam, kuloodporna jest moja siła”.

Myślę, że EPka była dobrym debiutem, a ostatnio mam wrażenie, że Twoja kariera nabiera większego tempa. Jak to wygląda z Twojej perspektywy?

Czuję, że ta machina się rozkręciła. W moim odczuciu to zaczęło się dziać w ostatnich kilku miesiącach, choć pracuję na to cały czas. Gram dużo prób, zaczynają się pojawiać festiwale, a nawet  propozycje współpracy, o których marzyłam. Nie powiem, że wcześniej w to wszystko wątpiłam, ale jak każdy mam momenty, w których myślę, że coś mogło pójść lepiej albo mogliśmy zrobić więcej. To jest moja przywara, bo jestem perfekcjonistką. Takie opinie, jak Twoja pokazują mi, że jestem w dobrym miejscu. Kilka miesięcy temu Artur Rawicz powiedział: „ty masz bardzo długi pas startowy, ale jak już pójdzie to już pójdzie”. I to nadal mnie inspiruje. Kiedyś się denerwowałam, że ten mój start jest zbyt długi, bo niektórym idzie przecież szybciej. Z drugiej strony znowu innym artystom zajmuje to więcej czasu. Jestem szczęśliwa i zadowolona z miejsca, w którym obecnie się znajduję.

Trochę zmieniając temat, powiedz, co jest dla ciebie najważniejsze w tworzeniu muzyki.  

Pierwsze, co mi przyszło do głowy do autentyczność. Na początku próbowałam współtworzyć, a nawet przeszło mi przez myśl kupno tekstu. Teraz sama zrobiłam kilka wyjątków i to ja napisałam dla kogoś, więc historia się zatoczyła. Kiedyś nie wierzyłam, że będę w stanie napisać dobry tekst. Jestem zadowolona, że to tak wyszło, ponieważ krok po kroku nauczyłam się, jak pisać i jak działa współpraca. Niektórzy rodzą się z darem, a inni muszą się czegoś nauczyć. Ja jestem w tej drugiej grupie – musiałam wyćwiczyć pisanie tekstów i poszukać własnej drogi. Moim zdaniem autorskie piosenki mają inny odbiór, choć też nie widzę nic złego w kupowaniu tekstów. Jednak dla mnie pisanie tekstów samemu  jest dodatkowym atutem. Ostatecznie trzeba się zastanowić, jaki jest priorytet – czy piszę po to, żeby opowiedzieć szczerą historię i ona musi najpierw mi się spodobać, a później wypłynąć w świat, czy odwrotnie. Bo odwrotnie jest ciężko. Zwracam też uwagę na to, czy zdania są dobrze złożone pod kątem poprawnej polszczyzny, chociaż mam świadomość, że w moim repertuarze są dwa momenty, w których nie do końca dobrze wybrzmiewają po polsku. Przez chwilę zastanawiałam się, czy tego nie zmienić, ale to nie były rażące błędy i sprawdziłam, że są dopuszczalne w mowie potocznej. Myślę, że artyści są taka grupa, która zdecydowanie może sobie pozwolić na przekraczanie takich granic.

Obserwując Twoje działania, mam wrażenie, że aspekty wizualne też są dla Ciebie ważne. Wydaje mi się, że szczególnie widać to w teledyskach, ale pewnie też social mediach. Czy rzeczywiście zwracasz na to uwagę?

Na początku nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, jak ogromną rolę pełni wizerunek artysty. Mówiłam, że jestem wokalistką i chcę tylko śpiewać. Spotkałam jednak kilka osób, które natchnęły mnie, żeby spojrzeć na to inaczej. Nie jestem fanką kreowania sztucznego wizerunku, bo czułabym się przebrana. Jestem PAULĄ ROMĄ na scenie i czuję się też PAULĄ ROMĄ w domu. Na przykład do teledysku piosenki pt. „Kreski” stylizowałam się sama. Przygotowałam sześć stylizacji od A do Z – teraz wiem, że to było szaleństwo (śmiech). Do „Niedopowiedzeń” też stylizowałam się sama. Chwilę później zaczęłam czuć przeciążenie i uznałam, że potrzebuję wsparcia. Jednak zazwyczaj nadaję temu kierunek. Dzięki temu stylistka, wie czego szukać, a ja mam pewność, że nikt mnie nie przebierze. Zależy mi na tym, żeby mój wizerunek był spójny – trochę francuski, ale też nie na siłę.

Zmierzając już do końca, chciałabym się skupić na idei przyświecającej naszej redakcji. Jesteśmy trochę oldschoolowi i w czasach, w których rządzą serwisy streamingowe, wciąż zachęcamy do kupowania fizycznych nośników muzyki. Wierzymy, że to dobra forma wspierania artystów. A Ty, jako artysta co uważasz na ten temat?

Zanim powstała PAULA ROMA i zanim zostałam zawodową artystką, już wtedy byłam melomanką. Zawsze kupowałam płyty – mam ich aż za dużo. Teraz się przeprowadzam i muszę wszystkie przewieźć (śmiech). Jestem dumna z tej kolekcji. Warto szerzyć świadomość, że za płytą nie stoi tylko zabawa, ale bardzo ciężka praca. Zawsze wiedziałam, że za krążkiem stoi artysta – pewnie dlatego, że też kiedyś chciałam wydać swój. Kupowałam płyty po to, żeby stać się częścią artystycznej drogi i nie przestanę tego robić. Wiem, że rynek płyt winylowych obecnie bardzo się rozwija i przeżywa rozkwit, ale w zamian za to płyty CD pomału odchodzą do lamusa. Po drugiej stronie stoi wydanie internetowe, czyli szeroki świat, w którym znajdziemy wszystko na jednej platformie. Również jestem użytkownikiem tych serwisów i cenię sobie to, że dużo łatwiej można znaleźć nową muzykę. Moim zdaniem dodawanie utworów do playlist w pewien sposób może być wyrazem uznania dla artysty. Jednak ubolewam nad tym, że tam muzyka traci na jakości. Patrząc technicznie, kompresja pliku jest inna, więc nie słyszymy tego w tak dobrej jakości, jak na płytach. To niewielka sprawa, aczkolwiek ważna dla kogoś, kto tworzy muzykę. Kocham rynek kolekcjonerski i nie chciałabym, żeby zniknął. Mam nadzieję, że poprzez modę vintage coraz więcej ludzi, szczególnie młodych, będzie sięgać po  płyty. Staram się godzić oba te światy, ale chciałabym, żeby rynek fizyczny był bardziej promowany.