Fot. Materiały Prasowe
Dorosłość zaczyna się wtedy, kiedy świadomie zadajesz pytanie: Gdzie jest mój dom? Ta sama dorosłość nakazuje ci odnaleźć swoje miejsce na Ziemi, kawałek bezpiecznej przestrzeni. Jednak łatwo jest się w tym wszystkim pogubić. Łatwo jest zgubić własną tożsamość. Jeszcze łatwiej zapomnieć o miłości do siebie i do otaczającego świata. Debiutancka płyta Kamila Kowalskiego pt. „DOM” może stać się panaceum dla tych najbardziej zagubionych. Artysta postanowił zabrać nas w podróż po miejscach, gdzie zapuszczał korzenie i czasach, gdy wszystko było jakieś prostsze. Wędrówka od Wschodu do Zachodu bogata będzie w nostalgie, autorefleksje i rozkwitanie. O tym wszystkim przeczytacie w recenzji albumu „DOM”.
Debiut Kamila Kowalskiego ukazał się 5 listopada 2021 roku nakładem wydawnictwa Agora. Na pełno grający album trafiło dwanaście utworów, a wśród nich single „Wiosna we mnie”, „Dni” czy „Twój”. Pierwsza płyta Kamila powstała z połączenia sił wyjątkowych artystów. Za produkcje albumu odpowiada wybitny muzyk alternatywny — Patrick The Pan, a w proces tworzenia tekstów i muzyki zaangażowano silną reprezentację artystów polskiej sceny alternatywnej. Debiutancką płytę Kamila uświetniają gościnne występy Beli Komoszyńskiej, Natalii Niemen oraz Natalii Grosiak.
Album otwiera utwór „Wschód”, który filmowym brzmieniem zaprasza nas do jasnego, pogodnego i rodzącego się na nowo świata Kamila Kowalskiego. Głos solisty wyłania się z minimalistycznego akompaniamentu pianina i ambientów, by uspokajająco wyśpiewać: lecz wzejdzie słońce, wiosna i ja. To piękne preludium do całości krążka i niezwykle intrygujący prolog dla tej lirycznej opowieści.
Szybko jednak odrzucono filmowy nastrój za sprawą „Czynników pierwszych”. Już pierwsze przejście linii basowej manifestuje nadejście odważniejszej kompozycji. Instrumentalna część szczególnie ciekawie wypada w trakcie przerwy między pierwszym refrenem a drugą zwrotką, gdzie przypomina bardziej folk-rockową aranżację. Intryguje kontrast między delikatnością głosu Kamila a zadziornością akompaniamentu. Marzyłoby się tylko, by melodia wokalna była konsekwentnie ucinana na koniec wersów, tak, jak dzieje się to w szalenie udanym refrenie. W zwrotkach odczuwalne jest niepotrzebne przeciąganie vibratto. Owszem — to kosmetyczna zmiana i można zarzucić mi czepiactwo, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to bardziej pasowałoby do klimatu ”Czynników pierwszych”.
„Gdzie jest mój dom?” rozpoczyna się z kolei nad wyraz niepokojąco. Synthowe brzmienia otwierające utwór, przywodzą mi na myśl postać Buki. Widzę ją, jak wyłania się z mgły i groźnie łypie na mnie okiem. Głos wokalisty szybko jednak ociepla atmosferę swoim: zbudowałem tyle murów co schronów dla serca. Świetnie wybrzmiewa tu linia basowa na pierwszym planie i urocze plumkanie harfy. Jestem zakochana w nieszablonowym tempie tego utworu i grze pauzami. Śpiew odbija się długim echem i chwyta za serce, szczególnie w momencie:
Skoro mowa o momentach łapiących za serce to warto wspomnieć o wykonie Natalii Niemen w utworze „Wiatr”. Ledwie rozpoczyna swoją zwrotkę na przeciągniętym, potężnie zaśpiewanym słowie deszcz, a już jest się po uszy zakochanym. Podobnie w „Jeszcze mam serce”, gdzie brzmienie gitary akustycznej i wtórujące Kamilowi chóry przyprawiają o dreszcze zachwytu.
Albumowa „szósta” obnaża wrażliwą stronę Kamila, mówi co nieco o jego naturze i o tytułowej wiośnie, która napełnia go optymizmem i wdzięcznością za wszystko, co go spotyka. Muzycznie przenosimy się tu na łono natury, eksplorujemy krajobrazy z dzieciństwa artysty i dziękujemy im za wspomnienia. Ponownie wchodzimy tu w dość folkowe klimaty za sprawą głębokich bębnów i pięknych akcentów smyczkowych. Ponadto „Wiosna we mnie” doczekała się również akustycznej wersji piano, więc jeśli po odsłuchaniu oryginału zapragniecie więcej głębi głosu Kamila, odsyłam was do tej aranżacji.
„Jak na imię masz?” to z kolei bardziej skoczna i przyjazna radiu kompozycja. Utwór ma niezwykle chwytliwą melodię, świetny tekst i świetną gościnię, bo z głosem Kamila przeplata się tu wokal Beli Komoszyńskiej — wokalistki grupy Sorry Boys. W refrenie wspólnie wybrzmiewają najwspanialej, z werwą i autentycznością. Utwór o powierzchownym ocenianiu, wydawaniu przedwczesnych osądów i niezrozumieniu drugiego człowieka wprost ocieka pozytywną energią instrumentów i zaprasza do tańca. To uzależniający kontrast. Obok albumowej, szczęśliwej „siódemki” nie da się przejść obojętnie dlatego też składam pokłon Monice Mimi Wydrzyńskiej za stworzenie tego arcydzieła.
Po fali zachwytów zostałam jednak ciut ściągnięta na ziemie, bo „Twój” i „Cień” nie należą do ulubieńców z tego krążka. Wkradła się tu niezrozumiała dla mnie nuta monotonii i wycofania. Podobają mi się stworzone wielogłosy i wybicia perkusji w “Twój” oraz miły dla ucha bas w utworze „Cień”, jednak dobre elementy nie tworzą dobrej całości. Z jakiegoś powodu głos Kamila nie błyszczy tu tak jasno, jak w innych wykonach i ciężej jest się zaangażować w odsłuch wspomnianych piosenek.
Jednak nic straconego bo końcówka albumu zdecydowanie rekompensuje wszelkie mikro-zawody. „Dni” z Natalią Grosiak to jeden z najpiękniejszych utworów, jaki usłyszałam w tym roku. Minimalistyczna forma, prosta melodia, wolne tempo i przecudowny tekst. Wielki shout-out dla Sandry Miki za stworzenie wyśmienitej muzyki i dopełnieniu jej o przejmujący tekst. Kamil Kowalski i Natalia Grosiak to duet doskonały. Pięknie odnajdują wspólny język i wspólną wrażliwość, zwracając uwagę słuchaczy na element, którego brak odczuwa dzisiaj każdy z nas.
Na płycie „DOM” Kamil Kowalski oddaje też hołd idolom, którzy ukształtowali go jako artystę. Za sprawą aranżacji „Szał niebieskich ciał” debiutant kłania się Korze i grupie Maanam, a robi to z wrażliwością godną najwybitniejszych muzyków. Patrick The Pan stworzył niezwykle klimatyczną aranżację, wpasowującą się w stylistykę całej płyty Kamila Kowalskiego, z której bije szacunek, miłość i przywiązanie do tego utworu. Piękno w czystej postaci i najbardziej udany występ wokalny Kamila na całym krążku.
Po „Szale niebieskich ciał” planety szaleją i śmieją się, śmieją…a ja uśmiecham się, gdy nadchodzi „Zachód” i klamra kompozycyjna zamyka nam ten album przepięknym, kontemplacyjnym ambientem. Wszystko zostało już powiedziane. Wokalista milczy, a dzień chyli się ku końcowi. Przychodzi nieczułość ciemna, co w niej tracę moc. Lecz dzięki albumowi Kamila Kowalskiego wiemy, że słońce wzejdzie niebawem, przyjdzie wiosna i my rozkwitniemy na nowo. Trzeba nam tylko trochę cierpliwości i wiary w nowy dzień. Wierzę w to, że Kamil zaskoczy nas swoją twórczością jeszcze nie raz. Pozostaje wyczekiwać następnej wiosny i następnego momentu gdy wzejdzie miłość do muzyki.
Do tego czasu słuchajcie albumu „DOM” bo warto.